Kościół Polskokatolicki - Informacje
- Kościół nie podlega jurysdykcji papieża i nie jest częścią Kościoła Rzymskokatolickiego.
Podstawowym dokumentem doktrynalnym Kościoła jest Deklaracja Utrechcka Biskupów Starokatolickich z roku 1898, która jest oparta na Piśmie Świętym i Tradycji pierwszego tysiąclecia jeszcze niepodzielonego Kościoła Powszechnego.
W Kościele praktykuje się dwojaką formę spowiedzi: indywidualną w konfesjonale (dzieci i młodzież do przyjęcia sakramentu bierzmowania) oraz dorośli – według potrzeb wiernych oraz tzw. spowiedź sakramentalną ogólną – do której mogą przystępować tylko dorośli.
Liturgia wywodząca się wprost z liturgii przedsoborowego Kościoła Rzymskokatolickiego – w Kościele Polskokatolickim odznacza się prostotą i żarliwością pierwszych chrześcijan.
Kościół przyjmuje zasadę dobrowolności celibatu duchownych – jako zgodną z nauką Apostołów i Tradycją Kościoła zachodniego.
Kościół uznaje ważność sakramentów świętych udzielonych wiernym innych Kościołów chrześcijańskich.
Małżeństwo uznawane jest za nierozerwalny związek kobiety i mężczyzny, w wyjątkowych sytuacjach może być jednak unieważnione, gdy na skutek słabości ludzkiej rozpadło się.
Kościół Polskokatolicki nie odmawia ludziom ochrzczonym w imię Trójcy Świętej żadnych posług religijnych.
Nasz Kościół jest…
Pokorny
Pokochaj!
Pokochaj najpierw siebie i swoją historię. Pokochaj swoją teraźniejszość i pozwól, aby otworzył się przed Tobą nowy, piękniejszy jego etap.
*
NASZA WIARA
Uwagi wstępne - ks. Bronisław Krupski [1]
Kościół Polski Narodowy w Ameryce, jako cząstka Chrystusowego, Katolickiego Kościoła, czerpie swą naukę ze źródła nigdy nie wysychającego, z Pisma Świętego i z bezpośredniego działania Ducha Bożego. Nauka ta jest wystarczająca do odrodzenia i zbawienia rodzaju ludzkiego [2]. Pierwotny Kościół, przyjmując na swe łono nowo nawróconych z pogaństwa, albo żydostwa, przedkładał im krótko zebrane prawdy, najważniejsze podług ówczesnych nauczycieli, do zbawienia koniecznie potrzebne i żądał publicznego przyjęcia i wyznania tych zasad. W ten sposób powstało około roku 100 po Chrystusie wyznanie wiary, zwane składem apostolskim, najpierw w Rzymie, a potem rozszerzyło się po całym zachodnim i wschodnim Kościele [3]. W wyznaniu tym, czyli Składzie Apostolskim, zebrane są prawdy chrześcijańskiej wiary, jak je pojęło i zrozumiało ówczesne społeczeństwo i jak je podała Apostolska Tradycja. Następne trzy wieki rozszerzyły ten skład, czyli streszczenie zasad chrześcijańskiej wiary, uzupełniały je i wyjaśniały stosownie do dążeń religijno-filozoficznych ówczesnej doby i potrzeb duszy ludzkiej i ogłosiły jako wyznanie nicejskokonstantynopolitańskie [4]. Wyznania te były ostoją i probierzem katolickiej wiary. Do tych wyznań odnoszą się wszystkie późniejsze streszczenia nauki chrześcijańskich Kościołów, tak katolickich, jak protestanckich, na tych wyznaniach, to jest apostolskim i nicejsko-konstantynopolitańskim opiera się wyznanie trydenckie kościoła rzymskiego, jako też wyznanie augsburskie, anglikańskie, prezbiteriańskie, zreformowane i wszystkie inne chrześcijańskie symbole [5]. Na tych dwu wyznaniach, apostolskim i nicejsko-konstantynopolitańskim opiera się Wyznanie Polskiego Narodowego Katolickiego Kościoła, o ile się to tyczy religijnych zagadnień owej epoki, określonych przez pierwsze cztery powszechne sobory katolickiego Kościoła [6], jako zasadnicze prawdy chrześcijaństwa, zagadnienia zaś nowożytnego chrześcijańskiego Kościoła, takie jak: nieśmiertelność ludzkiej duszy, sprawa społeczna, sakramentalne życie człowieka, prawo do zbawienia wiecznego wszystkich ludzi, stosunek człowieka do narodu i państwa i inne jeszcze prawdy przez Chrystusa ogłoszone, zostały przyjęte do symbolu Narodowego Kościoła w myśl nauki Jezusa Chrystusa, który powiedział, że Królestwo Boże, to jest Kościół przyszłości, jest podobne do ziarna gorczycznego, które powoli rozwija się i rośnie i że Duch Święty będzie ciągle uczył wyznawców Chrystusowego Kościoła nowych praw i że On sam, to jest Jezus Chrystus, będzie Go wspomagał, aż do skończenia świata. (Jan 16, 12). To wyznanie Polskiego Narodowego Katolickiego Kościoła zostało przyjęte najpierw na Synodach prowincjonalnych w Scranton i Wilkes-Barre w 1909 i 1912 r., a następnie na Synodzie Powszechnym w Chicago, w 1914 r. Uzupełnione zaś zostało na Nadzwyczajnym Synodzie Powszechnym w Chicago, w 1935 r. [7]. 2 Wyznanie Narodowego Kościoła obejmuje krótki zbiór zasad Chrystusowej religii, jak je ma pojmować polski lud na tułactwie i w Ojczyźnie Polskiej, zjednoczony w Kościele Narodowym. Obejmuje to wszystko, co człowiekowi potrzebne, by wierzył, znał, aby wierząc czynił, a przez to znalazł treść życia swego i posiadł szczęście doczesne i wieczne. Do symbolu dodaliśmy nadto wyjaśnienie niektórych prawd religijnych, jak np. pojęcie Boga. stosunku Jego do świata w ogóle, a do człowieka id szczególności, o Jezusie Chrystusie, o sakramentach, o przeznaczeniu człowieka, o odrodzeniu, usprawiedliwieniu i życiu człowieka pozagrobowym, o sprawie społecznej i narodowej. W pobieżnym tym naświetleniu zasad Chrystusowych chcieliśmy tylko wskazać na kierunek religijnej myśli Narodowego Kościoła, pobudzić niejako duszę do snucia dalej wątku religijnego życia i podkreślić najważniejsze podług nas momenty religijnego światopoglądu.
WYZNANIE WIARY (Credo) [8]
1. Wierzę w Boga Wszechmogącego, przyczynę wszechbytu, w Istotę, która duchem swym przenika wszechświat i jest źródłem jego życia i rozwoju, tak materialnego (fizycznego), jako też duchowego i moralnego. W stosunku do człowieka objawia się Bóg swą twórczą potęgą, swą niewypowiedzianą mądrością, swym opatrznościowym wpływem na kształtowanie się losu poszczególnego człowieka, narodów, państw i całej ludzkości. W szczególniejszy sposób wpływa Bóg, jako Duch Życia, Światła i Dobra na wybrane duchy narodów, które w danej epoce ludzkiego rozwoju są twórczym czynnikiem w budowaniu Królestwa Bożego na ziemi. Wpływ ten bezpośredni Boga nie ogranicza się do jednego narodu, do jednej epoki, ale odnosi się do wszystkich narodów i czasów, na życie, rozwój i dojście do najwyższych stopni kultury poszczególnych narodów, państw i całej ludzkości, jest wpływem działania Bożych sił na ludzkość i korzystanie z tych sił przez jednostki, narody, państwa i ludzkość całą.
2. Wierzę w Jezusa Chrystusa, Zbawiciela i duchowego Odrodziciela świata. Wierzę, że Chrystus Pan był wysłannikiem Boga, jednej z Nim jaźni, zrodzonym co do człowieczeństwa z ubogiej niewiasty Maryi, wierzę, że Ten Nazareński Mistrz objawił swe Boskie posłannictwo na ziemi przez swój żywot, niedościgniony ideał dobroci, mądrości i poświęcenia się dla drugich, zwłaszcza dla ludzi grzesznych i wydziedziczonych, że przez swą pracę, naukę i śmierć męczeńską stał się zarzewiem nowego życia ludzkości, biorącego swój początek, siłę i pełność w poznaniu Boga, umiłowaniu Go i pełnieniu Jego świętej woli.
3. Wierzę, że Duch Święty, Duch Boży rządzi światem tak w porządku przyrodzonym, jak moralnym, że wszystkie prawa we wszechświecie, jak i te, którymi kieruje dusza poszczególnego człowieka, jako też zbiorowej ludzkości, są wpływem woli, dobroci i sprawiedliwości istoty Bożej.
4. Z Ducha Świętego płynie łaska, to jest niewidzialna moc wewnętrzna, która sprawiła, iż gdy człowiek z nią współpracuje, współdziała, staje się lepszym, doskonalszym, zadaniu swemu odpowiedniejszym, uczestnikiem pokoju duszy i serca, aż kiedyś znajdzie w połączeniu się z Bogiem w wieczności szczęście nieskończone i wypełnienie się swego jestestwa
5. Wierzę w potrzebę łączenia się wszystkich wyznawców Chrystusowej religii w jedno ciało Kościoła Bożego i że Kościół Chrystusowy, apostolski, powszechny jest wyobrażeniem tego Bożego zrzeszenia się ludzkości, które zapowiedział Zbawiciel, dla którego zaistnienia pracowali i pracują wszyscy 3 szlachetni ludzie i za którym tęskni dusza człowiecza, pożądająca prawdy, światła, miłości, sprawiedliwości i ukojenia w Bogu.
6. Wierzę, że Kościół Chrystusowy jest prawdziwym nauczycielem, tak poszczególnego człowieka, jak i całego społeczeństwa ludzkiego, jest szafarzem łask Bożych, przewodnikiem i światłem w doczesnej pielgrzymce do Boga i zbawienia, o ile wyznawcy i członkowie tego Kościoła tak świeccy jak i duchowni, są zjednoczeni z Boskim Założycielem przez wiarę i życie z tej wiary płynące.
7. Wierzę, że każdy prawy chrześcijanin powinien brać czynny i żywy udział w duchowym życiu Kościoła, a to przez słuchanie Słowa Bożego, przez przystąpienie do sakramentów świętych, przez wypełnianie prawideł i reguł przez Chrystusa Pana i apostołów ustanowionych, a przez Kościół święty podanych i rozwiniętych.
8. Wierzę, że wszyscy ludzie, jako dzieci jednego Ojca-Boga są sobie równi, że przywileje, płynące z różnic stanu, z posiadania bezmiernych bogactw, z różnicy wiary, płci i rasy są wielką krzywdą, bo są pogwałceniem praw człowieka, jakie posiada z natury swojej i godności Bożego swego pochodzenia i są przeszkodą w celowym rozwoju człowieka
9. Wierzę, że wszyscy ludzie mają jednakowe prawo do bytu, do szczęścia i do tych środków i sposobów, które prowadzą do zachowania istności, do udoskonalenia i zbawienia, ale też wierzę, że wszyscy ludzie mają święte obowiązki względem Boga, siebie, narodu, państwa i całego społeczeństwa ludzkiego.
10. Wierzę w ostateczną sprawiedliwość Bożą, w przyszłe życie pozagrobowe, które będzie dalszym ciągiem doczesnego żywota, co do stanu i stopnia doskonałości i szczęścia zależnym od obecnego naszego życia, a przede wszystkim od stanu naszej duszy w ostatniej godzinie przedśmiertnej.
11. Wierzę w nieśmiertelność i szczęście w wieczności, w zjednoczenie się z Bogiem wszystkich ludzi, wszystkich pokoleń i czasów, bo wierzę w Bożą potęgę miłości, miłosierdzia i sprawiedliwości i niczego innego nie pragnę, jeno aby mi się stało podług mojej wiary. Amen.
O ISTNIENIU BOGA-STWÓRCY
Dziś cała ludzkość myśląca dzieli się na trzy części w stosunku do idei Bożej: jedni odrzucają zupełnie naukę o Bogu i twierdzą, że Boga nie ma, że Go nie potrzeba, że można się obejść tak w nauce, jak i w praktycznym życiu bez pojęcia Boga. Są to tak zwani ateiści. Drudzy znowu przyznają, że tak fizyczny, jak i moralny porządek świata nie da się wytłumaczyć bez pojęcia Boga, ale że o samej istocie Bożej nie wiemy, nic pewnego i wiedzieć nie możemy, bo jest niepoznawalna. Bóg jest czymś niezbadanym, niedocieczonym, niepoznawalnym. Tak twierdzą agnostycy. Wreszcie trzecia część ludzkości cywilizowanej, myślącej, biorącej czynny udział w twórczej pracy, twierdzi, wierzy i jest przekonana, że Bóg jest, że można poznać do pewnego stopnia Jego istotę, Jego wpływ na człowieka i cały wszechświat i ta część ludzkości nazywa się religijną, wierzącą, a można by ją nazwać bożną [9], to jest uznającą i wyznającą ideę Bożą. Wyznawcy idei Bożej uczą się zgodnie z historyczną prawdą, że ogromna większość ludzi na pewnym szczeblu cywilizacji odczuwała i odczuwa istność Bożą i uznawała 4 swą zależność od tej istności, której zawdzięcza swe życie, szczęście, przyszłość i której należy się od człowieka cześć, to jest uznanie i wdzięczność. Dzieje rozwoju rasy uczą nas, że wszystkie ludy bez wyjątku wyrobiły w sobie stopniowo to pojęcie o istnieniu najwyższej istoty, a więc miały w sobie to dążenie religijne, dane sobie przez naturę samą, tę dążność wrodzoną. Ten pęd naturalny, to pożądanie Boga, uznanie Go i korzenie się przed Nim objawiało się zawsze u historycznego człowieka, a że natura jest prawdą i najlepszą nauczycielką, bo czerpie naukę z samej siebie, niezmąconej krynicy wiedzy, z prabytu swego, to też, gdy ona objawiła się w przeczuciu Boga, Jego potrzeby, uznaniu Go, musimy stwierdzić, że sprzeciwianie się tej nauce, znaczyłoby zniesienie prawideł logiki i zaprzeczenie prawd opartych na doświadczeniu i historii. Jeśli bowiem człowiek odczuwał byt Boży w mniejszym lub większym stopniu przez przeszło pięć tysięcy lat swego historycznego istnienia i to odczuwanie Boga i ułożenie stosunku człowieka do Niego było głównym źródłem życia i kulturalnej pracy, pobudką i bodźcem najważniejszych poczynań ludzkich, to czyż można by przypuszczać, że to pojęcie Boga było oparte na błędzie, na złudzeniu, a nie na prawdzie, rzeczywistości? Czyż można przypuścić, że sama przyroda tak by oszukiwała ludzkość przez cały czas jej świadomego istnienia? Chyba nie. A że dzieje ludzkie mówią nam o tym, iż człowiek zawsze wierzył w Boga i że z tej wiary płynęła zawsze moc dobroczynna, siła twórcza i ożywcza dla całej ludzkości, to ze skutków należy nam dojść i do przyczyny, z objawów do źródła zjawisk, do Boga. Inne dowody za istnieniem Boga czerpie nauka religii z przyczyny ruchu, życia organicznego, porządku i celowości we wszechświecie, jako też z poczucia moralności wlanego w istotę ludzką. We wszystkich tych dowodach Bóg jest pierwszą przyczyną wszelkiego ruchu i życia, tak duchowego, jak fizycznego, jest źródłem mądrości i sprawiedliwości. Z obserwacji zjawisk widzimy, że cały wszechświat jest w rozwoju, w ruchu, który wywołany został w czasie, że zatem był moment, gdy ani ruchu ani życia nie było, że jakaś przyczyna pobudziła tę utajoną energię do pracy, do ruchu, do życia, do rozwoju. Przypadkiem się to nie mogło stać, bo widzimy w tym ruchu i życiu tak fizycznym, jak i duchowym jasno określony porządek, ład, cel, do którego zdążają jedne istoty świadomie, drugie nieświadomie, widać w tym rozwoju pewien plan, cudowną harmonię, czyli przejaw twórczej pracy i rządu istoty świadomej swego bytu, mądrej, dobrej, doskonałej. We wszechświecie czuje się Boga i widzi się ślady Jego pracy i opieki.
JEZUS CHRYSTUS I JEGO STOSUNEK DO CZŁOWIEKA
Tego nikt nie zaprzeczy, że Jezus Chrystus jest wyjątkową postacią w dziejach ludzkich, że wpływem swej osoby i nauki przyczynił się do uszlachetnienia i odrodzenia rodzaju ludzkiego, upadłego bardzo za czasów rzymskiego cesarstwa. Rozchodzi się tylko o to, aby oznaczyć, w czym się objawił ten wpływ i to znaczenie Chrystusa Pana, czy działalność Jego podobna jest do działalności filozofów i moralizatorów w rodzaju Sokratesa, albo Konfutsego, czy zbliżona do proroków i reformatorów jak: Mojżesz, Budda i Mahomet, czy innych jeszcze przyjaciół i trybunów ludu, czy też może ogarnia swym posłannictwem i szersze horyzonty i sięga głębin ludzkiego życia, nieznanych filozofom, prorokom i reformatorom? I tak jest zaiste. W działalności Chrystusa i w Jego nauce znajdujemy zjednoczone w najwyższym i najdoskonalszym stopniu usiłowania filozofów, proroków 5 i opiekunów ludu, dlatego widzi w Nim świat to mędrca, to przywódcę mas wydziedziczonych, to natchnionego proroka i cudotwórcę, ale znajdujemy przede wszystkim w Nim odrodziciela duszy ludzkiej [10], tę potęgę wyższą i świętszą, która zjednoczyła Boga z człowiekiem, usunęła zapory między niebem i ziemią i nakreśliła ludzkości cel bytu nieskończenie doskonały. Królestwo-Boże na ziemi. Chrystus — to nowe życie, to życie świadome w Bogu, to urzeczywistnienie się w życiu człowieka poszczególnego i całej ludzkości ideałów miłości, sprawiedliwości i poświęcenia się. Podług Chrystusa Pana człowiek jako dziecko Boże jest w ciągłej wewnętrznej łączności ze źródłem swego życia i z tego zespolenia wynika jego szczęście, moc, pokój, zadowolenie. Nie trzeba się tylko opierać działaniu tej Bożej łaski, trzeba z nią współdziałać, trzeba przede wszystkim zdawać sobie sprawę z tego stosunku, trzeba wierzyć i ufać, trzeba kochać wszystkich i wszystko i ciągle iść naprzód i zbliżać się do celu ziemskiej wędrówki, zjednoczenia się zupełnego z Bogiem. W tym życiu i w tej pracy napotyka człowiek przeszkody, odwodzące go od ostatecznego przeznaczenia; są to skutki niedoskonałej natury ludzkiej, jej ziemskich, niskich, pierwotnych, zwierzęcych popędów, które go chcą cofnąć wstecz, w niższe stopnie ludzkiego bytu i rozwoju, i nieraz się zdarza, że te siły złe, niszczące, człowieka upadlające, wezmą górę nad lepszą stroną duszy ludzkiej i spowodują w niej zaćmienie, chwilowe osłabienie, a nawet zerwanie łączności człowieka z Bogiem, sprowadzają. grzech [11], ale wtedy nie jest człowiek stracony. Niech tylko nie trwa w tej nędzy grzechowej, niech się nie tarza z zadowoleniem w błocie swego upadku, ale gdy spostrzeże nieszczęście, niech woła do Boga o pomoc, o łaskę, niech zdjęty żalem i skruszony swym odstępstwem uczuje wstręt do grzechu i chęć zmiany życia, a w duszy jego rozgorzeje na nowo światło, w sercu zapłonie miłość i nowe siły wstąpią w istność ludzką!
STOSUNEK BOGA DO ŚWIATA W OGÓLE, A DO CZŁOWIEKA W SZCZEGÓLNOŚCI
Stosunek Boga do świata określają różne religie i filozoficzne systemy w różny sposób, zależnie od pojęć o Bogu, o materii i o stworzeniu. Najdoskonalsze pojęcie o Bożym stosunku do świata podał nam sam Boski Nauczyciel z Nazaretu, przedstawiając Ojca niebieskiego jako Stworzyciela, Opiekuna i ostateczny cel wszego jestestwa. Bóg jako istota najdoskonalsza, źródło życia, mocy, mądrości i szczęścia, stwarzał i stwarza ustawicznie, to znaczy wyłania z siebie nowe formy bytu, przemienia te formy, uzupełnia, aby mogły osiągnąć stan najwyższej doskonałości i przez to się uszczęśliwić i zbawić. W tym procesie doskonalenia się, czyli życia tak istot martwych jak i organicznych, tak poszczególnych ludzi, jako też całych narodów ludzkości, Bóg czuwa, pomaga, prowadzi, kieruje w podwójny sposób; najpierw przez prawa tak fizycznego, jak i moralnego porządku, wlane w te istoty, jako cząstki wszechświata, a po wtóre przez bezpośrednią, ustawiczną działalność swoją. To ciągłe tworzenie i przetwarzanie, te rządy celowe światem, to utrzymywanie w całości wszechbytu porządku fizycznego i moralnego i prowadzenie wszechświata ku wyznaczonej mecie nazywa się Opatrznością Bożą. Pojęcie Opatrzności Bożej w ten sposób wyrażone nie sprzeciwia się celowości w naturze, ani stałości praw, czy to fizycznych, czy moralnych, owszem jest mocą, która wszystkim tak kieruje i opiekuje się, że cel ostateczny musi być osiągnięty. Ale na działalność Bożą musimy patrzeć z punktu widzenia wieczności, a przynajmniej tego ogromnego okresu czasu, w którym dane formy bytu istnieją, żyją, rozwijają się i zdążają ku celowi sobie nakreślonemu. Jeśli weźmiemy pod rozwagę krótki okres z życia ludzkiego, np. jeden 6 rok, albo dzień i rozważymy wszystkie przeciwności życia, choroby, nieszczęścia, to nam się wyda dziwnym i cel życia i stosunek Boga, jako istoty dobrej, łaskawej, ojcowskiej, do tegoż człowieka, ale jeśli się zastanowimy, że z tego przejściowego cierpienia płynie dla człowieka dobro, że ten człowiek, jak i naród cały wzmacnia się przez walkę i cierpienia, doskonali się, czyści, poznaje lepiej błędy, zalety, lepiej cel swego istnienia, że tą właśnie drogą osiąga najwyższy stopień rozwoju, staje się godnym swego przeznaczenia, to wtedy zrozumiemy stosunek Boga do człowieka i narodu we właściwym świetle i nie będziemy złorzeczyć albo zaprzeczać Opatrzności Bożej, ale podziwiać mądrość i dobroć Bożą. Podobnie jak czyni rolnik. Gdy siejbiarz rzuca ziarno w ziemię, zdawało by się, że je marnuje poddając je zgniliźnie i rozkładowi, ale gdy kiełek się przyjmie, wypuści łodygę, wyrośnie kłos, zakwitnie i wyda nowe ziarna, na miejsce jednego, dwadzieścia, trzydzieści, pojmujemy wtedy, jak dobroczynny jest ten proces, któremu rolnik poddaje zawartość ziarna. Jeśli Bóg opiekuje się wszechświatem, to jest wszystkimi tworami, tak wielkimi, jak małymi, to w szczególniejszy sposób zajmuje się człowiekiem. Wypływa to z jaźni, z charakteru człowieka, z przymiotów jego. Spomiędzy znanych nam istot jeden człowiek tylko rozumie zamiary Boże, odczuwa bezpośrednio i pośrednio Bożą istność, Jego wpływ na siebie i jest w stanie czerpać wprost z Bożej istoty bezpośrednio potrzebne mu siły duchowego życia. Człowiek w pełni swego rozwoju jest odbiciem, odbłyskiem Boga i Jego doskonałości, jest jakby instrumentem choć słabym, niedokładnym, ale zawsze narzędziem w ręku Bożym, przez które przejawia się świadomość bytu, mądrość, dobroć i te wszystkie przymioty Boże, które się przejawiają na zewnątrz. Nic więc dziwnego, że Bóg opiekuje się więcej, w szczególniejszy sposób, człowiekiem i ludzkością, niż poszczególną górą, albo .całym łańcuchem i pasmem gór, choćby najwyższych i najpotężniejszych. Bóg opiekuje się w ten sposób człowiekiem, że mu wlewa w zaistnieniu przeczucie siebie, tj. Boga, jako przyczyny swego bytu i celu ostatecznego, że mu się daje poznać, objawia mu się, objawia mu prawdy i udziela środków nadprzyrodzonych, tj. takich wewnętrznych, duchowych sił, zwanych w teologii łaską, których nie mają w sobie nieorganiczne istoty, a i organiczne, ale niższego rzędu twory. I w ten sposób oddziaływa Bóg na człowieka ustawicznie, pobudza go do życia, prowadzi i tak kieruje, że człowiek osiąga ostateczny cel swój, szczęście wiekuiste [12]. W podobny sposób oddziaływa także Bóg na zrzeszenia się ludzkich jednostek, występujących na widownię dziejową, czy to jako naród, czy kościół, czy ludzkość cała. Wyznacza im cel, cel im właściwy, jak np. narodowi żydowskiemu, chrześcijańskiemu Kościołowi, polskiemu narodowi i pobudza te związki ludzkie ku wypełnieniu zadania. Kto się patrzy tylko na krótki okres działalności chrześcijańskiego Kościoła albo rozważa tylko poszczególne wypadki, np. kto by się zastanawiał nad historią niektórych papieży albo walką sekt, ten by nie zauważył wpływu Bożego na Kościół i tego szczytnego celu, ku któremu prowadzi ludzkość całą, ale kto rozważa całe życie Kościoła, we wszystkich jego kształtach i odmianach, tę pracę przetwórczą, jaką odbył i odbywa w ciągu wieków z pogaństwem, z pierwotnymi ludami germańskimi i słowiańskimi, a teraz z rasą czarną, mongolską i malajską, to potężne dzieło budzenia w człowieku duszy nieśmiertelnej, tego Bożego pierwiastka, kto patrzy się na tę robotę cywilizacyjną i zbawczą, na te dzieła miłosierdzia, światła, organizacji, świadomości społecznej, sprawiedliwości, musi 7 podziwiać w tym historycznym rozwoju Kościoła i rozum i dobroć i celowość, widzi cudownie piękny plan, urzeczywistniający się powoli, realizujące się Królestwo Boże na ziemi.
ODRODZENIE CZŁOWIEKA
Nie ma wyrazu obecnie w ludzkiej mowie, którego by się używało tak często w podniosłych i uroczystych przemówieniach, w naukach, w księgach traktujących o duchowym życiu człowieka, narodu i w filozoficznych dociekaniach, jako jest ten wyraz: Odrodzenie. Użył go najpierw Jezus Chrystus w rozmowie z Nikodemem, który, bojąc się narazić na szwank swe wpływowe stanowisko w żydowskim narodzie, nawiedzał nocą Boskiego Nauczyciela i wypytywał się o różne ważne sprawy związane z życiem człowieka. Jednym z pytań postawionych Chrystusowi Panu było zapewne to, pod jakim warunkiem może człowiek wejść do Królestwa Bożego. Jezus odpowiedział: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się kto nie odrodzi z wody i Ducha Świętego, nie wejdzie do Królestwa Bożego." Chrystus więc posługiwał się najpierw tym pojęciem odrodzenia, ale go nie wyjaśnił dokładnie i dlatego do dzisiejszego dnia tłumaczą go różnie i kościoły i ludzie poszczególni. W pierwszych wiekach chrześcijańskiego kościoła tłumaczyli jedni, że człowiek się odradza przez chrzest, drudzy, że przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa Pana, a inni, że przez pokutę, komunię świętą, bierzmowanie, post i modlitwę [13]. Odrodzenie przedstawiają jako szczególniejszy akt Bożej łaski i łączono to pojęcie z usprawiedliwieniem i uświęceniem człowieka przez wiarę. Lecz odrodzenie człowieka nie jest jeszcze usprawiedliwieniem i uświęceniem. Odrodzenie to stan przemieniania się człowieka w nową duchową istotę. Jest to poznanie swego stosunku do Boga, a przez to zbliżenie się do Stwórcy i zjednoczenie się z Nim ściślejsze [14]. Z tego poznania i zbliżenia płynie w duszę człowieka nadzwyczajna moc, która sprawia duchową przemianę zupełną. Odrodzony duchowo człowiek jest kompletnie inną istotą, to znaczy innym duchowo, moralnie, inny jego stosunek do Boga, do ludzi i do otoczenia. Fizycznie, to jest zewnętrznie, zmienia się człowiek odrodzony mało o tyle tylko, o ile wewnętrzne, duchowe życie odbija się w rysach człowieka, ale pod względem moralnym jest zupełnie nowym jestestwem. Jeśli odrodzony człowiek był przed tym powolnego usposobienia, to i po przejściu tej wewnętrznej przemiany będzie nadal powolnym, jeśli miał temperament sangwiniczny, to pozostanie prędkim, porywczym, jeśli był wymownym, będzie nim nadal, był ojcem, nie przestanie nim być, ale usposobienie duchowe człowieka, charakter jego moralny ulegnie zupełnej zmianie. Nowym jest przede wszystkim sposób jego myślenia, jego zapatrywanie na Boga, na życie, na świat, na cel bytu ludzkiego na ziemi i na cel jego ostateczny. Człowiek światowy nie zwraca wcale uwagi na Boga, na swój do Niego stosunek, on wierzy wprawdzie, że jest Bóg i oburzyłby się, gdyby go nazwano niedowiarkiem albo bezbożnikiem, ale w życiu codziennym nie obchodzi go wiele pojęcie Boga, nie wpływa na jego sposób myślenia, mówienia i działania. Zupełnie inaczej postępuje człowiek odrodzony. On wszystko odnosi do Boga. Bóg jest dla niego punktem wyjścia, miarą jego pracy i ukoronowaniem każdej jego czynności. On żyje w obliczu 8 Boga, czuje Jego obecność, wpływ Jego łaski. Podobnie zmienia się gruntownie stosunek odrodzonego człowieka do świata i ludzi. Nieodrodzony człowiek jest łapczywy, zachłanny, żądny zmysłowej rozkoszy, lubi gonić za bogactwami i dostojeństwami, chciwy sławy, pochwał i uznania. Człowiek odrodzony nie dba o to wszystko. I bogactwo i sława i zaszczyty i używanie zmysłowe, mają dla niego wartość względną, przejściową. To przemijające, marne objawy ludzkiego życia, dla których nie warto narażać odwiecznych interesów duszy, dóbr duchowych. Nie znaczy to jednak, by odrodzony człowiek miał zaniedbywać swe doczesne sprawy, by miał być złym obywatelem, robotnikiem, nauczycielem, księdzem, lekarzem — o nie, owszem, odrodzony człowiek spełnia wszystkie swe obowiązki sumiennie, rzetelnie, wiernie i akuratnie, bo uważa, że wypełnianie obowiązków swego powołania jest nieodzowne do należytego i sprawiedliwego ukształtowania się ludzkich stosunków na ziemi, że sumienne spełnianie obowiązków swego powołania przyczynia się w wysokim stopniu do harmonii życia, do powolnego ziszczenia się zadań Królestwa Bożego na świecie. Tylko że wykonywanie obowiązków związanych z doczesnym życiem nie pochłania całkowicie istoty odrodzonego człowieka. Podobny on jest pod tym względem do żeglarza. Gdy płynie statkiem po morzu, czyni wszystko, co jest konieczne do przebycia podróży, nie zaniedba żadnej ostrożności, żadnych wskazań, nauką, doświadczeniem i wiekiem zdobytych, ale gdy dobije do portu, nie bierze z sobą żadnego z żeglarskich instrumentów, zapomina o trudach, mozołach i niebezpieczeństwach. Tak traktuje także życie i z życiem doczesnym złączone obowiązki, prace i zadania człowiek odrodzony; traktuje je jako przejściowe fazy swego bytu, jako pielgrzymkę do lepszej, szczęśliwszej Ojczyzny. Odrodzony człowiek nie gardzi niczym, nie zaniedbuje niczego, nie lekceważy doczesnej, ziemskiej pielgrzymki, bo wie, że każdy krok jego życia ma pewne znaczenie w sumie jego zdobyczy, bo go zbliża do ostatecznego kresu, ale też nie przywiązuje zbytnio serca i duszy do tych przydrożnych przedmiotów. Umie ocenić należycie ich względną wartość, jako instrumentów, przy pomocy których zdobywa się wieczność szczęśliwą. Odrodzony człowiek ma też inne radości i smutki, aniżeli człowiek nieodrodzony. Człowiek światowy uważa się wtedy za szczęśliwego, gdy może zaspokoić w niższym lub w wyższym stopniu pragnienia i pożądania swego ciała, gdy stanie się zadość jego ambicji, gdy zdobędzie majątek, usunie przeciwników, cieszy się zdrowiem, ma ludzki szacunek, choćby zdobyty fałszem i obłudą, a smuci się i rozpacza, gdy mu braknie jednego albo wszystkich tych czynników składających się na codzienne jego życie. Jakże inna jest radość i inne wesele szczerze religijnego, odrodzonego człowieka! Przyczyna jego szczęścia, jego radości i wesela nie leży w zewnętrznych warunkach i czynnikach, ale w nim samym, w jego duszy, a właściwie w stosunku jego do Boga, do pierwszej i ostatecznej przyczyny prawdziwego i niczym nie zamąconego zadowolenia. Rzeczy doczesne, ludzkie stosunki przyczyniają się także do nastroju duszy odrodzonej, ale z innych względów, aniżeli u człowieka światowego. Człowiek odrodzony cieszy się, gdy widzi, że w tych przejawach ludzkiej pracy, w zabiegach i wysiłkach, czy to poszczególnego człowieka, czy narodu, czy całej ludzkości przyświeca myśl Boża, wykonują się zamiary Boże. Cieszy się więc człowiek odrodzony, gdy widzi, jak kwitnie w rodzinie zgoda i miłość, jak zanikają błędy i wady, cieszy się chwałą i szczęściem swej Ojczyzny, powodzeniem narodu, 9 zdobytym, nie w krwawych, zaborczych wojnach, nie podeptaniem, albo zniszczeniem słabszych, jeno w pracy wytwórczej, w układaniu się harmonijnym stosunków religijnych i polityczno-społecznych, cieszy się z postępu i rozwoju ludzkości, o ile przez ten fizyczny, materialny postęp udoskonali się człowiek sam. Podobny też jest stosunek odrodzonego człowieka do przyczyn smutku i bólu. Człowiek światowy smuci się niepowodzeniem w interesie, w pracy, w zawodach życia, trapi się brakiem poparcia, a rozpacza, gdy pryskają złudne marzenia o własnej potędze, albo potędze narodu. Człowiek odrodzony rozsądza te sprawy z wyższego punktu widzenia. I on się smuci, ale smutek jego płynie z innego źródła. Smuci się, gdy się przekona, że sprowadził nieszczęście na siebie i bliźnich własną winą, niedbalstwem, swawolą, gdy widzi, jak naród jego nie chce poznać nieszczęsnego swego położenia, nie chce się wyzbyć grzechów i zbrodni, nie chce zerwać z dotychczasowym życiem i nie szuka uleczenia i ratunku w zupełnym odrodzeniu się duchowym, ale pędzi za błędnymi ognikami chwili i szuka zdrowia w czarodziejskich wywarach przelotnych mędrców świata. Człowiek odrodzony smuci się, ale nie rozpacza nigdy, nie poddaje się zwątpieniu, bo u niego wszystko w doczesnym życiu jest przemijające, względne i nawet smutek, utrapienie, nieszczęście i niedolę uważa jako lekarstwo dla siebie albo narodu i naukę i korzyść z nich wyciąga odpowiednią. Stan więc odrodzonego człowieka jest godny zazdrości, jest stanem zbliżającym człowieka do bytu Bożego. Lecz jakże dojść do tego stanu, w jaki sposób sprowadzić w duszę ludzką tę przemianę cudowną, która z nędznego i błędnego człowieka czyni istotę szczęśliwą, zadowoloną pośród największych nawet przeciwności życia? Dwie są pobudki tej przemiany, tego wewnętrznego procesu; jedna płynąca bezpośrednio z Boga, a druga tkwiąca w ludzkiej jaźni. Każdy człowiek, który nie poznał jeszcze swego dostojeństwa, czuje się niezadowolony, nieszczęśliwy w mniejszym lub większym stopniu. Pośród zabiegów codziennego życia, wśród szumu i huku, pośród zewnętrznych przejawów powodzenia, gdy go podziwia świat, uwielbia go tłum, współzawodnicy zazdroszczą jego szczęścia, on, człowiek nieodrodzony, czuje nieraz pustkę w duszy i sercu i doznaje tego wrażenia, że jest biedny, nędzny, osamotniony, najnieszczęśliwszy między nieszczęśliwymi. Czytamy w życiorysach sławnych mężów, że często przeżywali takie chwile goryczy, mocowania się, szukania światła i pokoju. Nie zadawalali się świetnymi zwycięstwami, odniesionymi na polach bitew, zdobyczami w dyplomacji, tworzeniem sławnych na cały świat dzieł sztuki i literatury, wygłaszaniem mów zdobywających poklask współobywateli, albo zgarnianiem milionowych majątków — nie, ich te wszystkie powodzenia nie zadowoliły, nie zaspakajały potrzeb ich duszy i serca. Całą ich istotę ogarniał jakiś bezbrzeżny smutek, w duszy ich zagościła wielka pustka, a w sercu przelewała się gorycz i rozpacz na przemiany. Bo życie tych wielkich skądinąd ludzi i szczęśliwych pozornie było biedne bardzo i mizerne i godne litości, było grzeszne, sprzeczne pod niejednym względem z Bożymi zamiarami. Ich niosła ambicja, pragnienie sławy, poklasku, użycia, szli nieraz po trupach, krwią zbroczonymi rękami kładli sobie albo drugim na głowę królewskie korony, wspinali 10 się wysoko po szczeblach drabiny ludzkiego społeczeństwa, ale te ich usiłowania, te ich czyny były w rozdźwięku z ich wewnętrzną istotą, w niezgodzie z sumieniem, z moralnym porządkiem Bożym i dlatego czuli się nieszczęśliwymi. Niektórzy z nich szukali ulgi i zapomnienia w nowych wyprawach wojennych, inni w orgiach i wyuzdaniach, drudzy w badaniach naukowych, niektórzy marli z przekleństwem na ustach, w zwątpieniu i rozpaczy, a niektórzy i sami znaleźli ukojenie i innym wskazali niezawodną drogę, prowadzącą do nowego, doskonalszego życia, do odrodzenia, do szczęścia doczesnego i wiecznego. Jednym z tych, co natrafił wcześnie na właściwy cel życia, był Paweł z Tarsu, a innym Augustyn z Tagasty [15]; ten pierwszy, największy chrześcijaństwie apostoł, a ten drugi znakomity pisarz, biskup i myśliciel. Obydwaj znaleźli cel swego życia przez rozmyślanie, zastanawianie się, porównywanie skutków i przyczyn. W pierwszej części swego życia służyli światu, jak to czyniły przed nimi miliony i czynią po nich miliony ludzi bogatych i ubogich, uczonych i prostych; gotowi do wszystkich ofiar, jakich żąda świat, bodaj zdobyć upragnione szczęście, sławę, majątek, wpływ i znaczenie, ale szczęścia nie znaleźli, nie posiedli. Jeden z nich szedł ku temu szczęściu hołdując pysze, próżności, służąc żądzom i namiętnościom ciała, a drugi paląc kadzidło żydowskiemu fanatyzmowi, zaciekłości i nienawiści, ale ani szał i wyuzdanie, ani faryzejskie dociekanie prawd Zakonu nie zadowoliły znękanych dusz Pawła i Augustyna. Znaleźli się nad przepaścią, w której kłębiły się dymy i opary zwątpień, udręczeń i wyzierała ogromna, czarna rozpacz i nicość ludzkiego bytu. W takiej chwili spotkali na drodze swego żywota Boskiego Nauczyciela z Nazaretu i to spotkanie stanowiło o ich dalszym życiu, o przyszłości, stało się dla nich ratunkiem, wybawieniem, odrodzeniem. Przez zetknięcie się z Chrystusem pierzchła niepewność, zginęło zwątpienie i umilkły głosy rozpaczy, a wpłynęła do ich duszy siła ożywcza, światło, zapał święty, bezgraniczna miłość Boga i prawdy i chęć poświęcenia życia swego na służbę ludzkości. Jak ze zlania się dwu prądów elektrycznych — dodatniego i ujemnego, powstaje w dziwny i tajemniczy sposób światło i ciepło, tak przez zbliżenie się bezpośrednie pierwiastka ludzkiego z Boskim, w tym akcie kornego oddania się człowieka Bogu, przez Jezusa Chrystusa, wytryska w duszy ludzkiej twórcza siła, moc przedtem nieznana, poznanie prawd odwiecznych, zrozumienie celu życia jednostki i całej ludzkości. W odrodzonym człowieku budzi się dziwna energia, powstaje chęć do pracy, trudów, mozołów i poświęcenia się. Człowiek samolub, bierny, nieużyteczny przedtem, staje się narzędziem w Bożym ręku, sługą bliźnich, lampą, w której płonie wiecznie czysty i święty płomień miłości, prawdy, gorliwości i zaparcia się samego siebie. O stokroć błogosławiony taki człowiek!
O SAKRAMENTACH
Sakrament jest to zewnętrzny znak, przejaw zewnętrzny jednoczenia się człowieka z Bogiem. Scholastyczna teologia określa Sakrament jako znak widzialny, niewidzialnej łaski Bożej, ustanowiony przez Chrystusa Pana dla naszego uświęcenia. Założyciel chrześcijaństwa nie sformował swej nauki o Sakramentach, ani też nie podał ich liczby. W różnych czasach różne czynności uświęcające człowieka podawano za Sakrament i różną też była liczba tych znaków, mocą których 11 uzyskiwał człowiek w szczególniejszy sposób łaskę Bożą. Były czasy, że nauczyciele Chrystusowej nauki podawali różną liczbę Sakramentów: trzy, inni pięć, inni siedem, a inni i dziesięć i dwadzieścia i więcej jeszcze. Zależało to od tego, co ów nauczyciel albo synod uważał za Sakrament. Z biegiem czasu ustalił się taki porządek, że kościoły katolickie uznawały siedem Sakramentów, a kościoły protestanckie dwa Sakramenty [16]. Kościół protestancki tłumaczy się tym, że uznaje chrzest i Komunię tylko dlatego, że Chrystus Pan sam ustanowił te Sakramenty i kazał je przyjmować, ale to tłumaczenie jest niewystarczające. Wszakże Chrystus Pan nawoływał do pokuty, do słuchania słowa Bożego i przyrzekał podobne skutki, jak i przez przyjęcie chrztu i Komunię świętą, tj. odrodzenie się i uświęcenie człowieka. Dlaczego więc jedne czynności zwać Sakramentami, a inne nie? Prawdą jest, że wszelka czynność Chrystusa Pana, wszelki akt Jego woli uzewnętrzniony, a skierowany ku pozyskaniu człowieka dla jego własnego zbawienia, był Sakramentem, a więc nawoływanie do pokuty, opowiadanie ewangelii, modlitwa, łamanie chleba i rozdawanie wina, odpuszczanie grzechów, czynienie cudów, życie święte, sprawiedliwe, a przede wszystkim krwawa śmierć na Kalwarii, bo przez te wszystkie czynności Chrystus Pan zbliżył człowieka do Boga i wskazał na przyszłość niezawodną drogę uświęcenia i zbawienia. Kościół nasz, to jest Polsko-Narodowy Katolicki, uznaje jako Sakramenty te same święte znaki, które uznaje obecnie Kościół rzymski, Wschodni i Staro-Katolicki, a więc chrzest, bierzmowanie, Sakrament ołtarza, pokutę, ostatnie olejem świętym namaszczenie, kapłaństwo i małżeństwo i dodaje jeszcze do nich wielki Sakrament słuchania Słowa Bożego [17]. Jakkolwiek będziemy rozważać Sakrament, czy z punktu widzenia Tomasza z Aquinu, czy prostej nauki, bardziej w Chrystusowym duchu pojętej, a to, że Sakrament jest zewnętrznym znakiem jednoczenia się człowieka z Bogiem, jest Komunią duchową Boga i człowieka, w każdym razie słuchanie Słowa Bożego ma moc Sakramentalną. Zapewnia nas o tym Chrystus Pan, gdy odpowiadając na błogosławieństwa niewiasty, mówi: Błogosławieni, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą go. (Łuk. 11, 28). A w innym czasie zwracając się do rzeszy ludu i apostołów, rzekł: Zaprawdę powiadam wam, iż kto słucha mego słowa i wierzy onemu, który mię posłał, ma żywot wieczny i nie przyjdzie na sąd, ale przeszedł z śmierci do żywota. (Jan, 5, 24). Przy innej wreszcie okazji powiedział: Kto z Boga jest, słów Bożych słucha.(Jan 8,47). Że i apostołowie w myśl Chrystusa przypisywali Sakramentalne znaczenie tj. odrodzenie duchowe i żywot wieczny, słuchaniu Słowa Bożego, wynika z Dziejów Apostolskich (13, 46): „Należało głosić słowo Boże najpierw wam. Skoro jednak odrzucacie je i sami uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, zwracamy się do pogan”. W liście do Koryntian tak znów naucza o Słowie Bożym tenże apostoł Paweł: Słowo krzyża tym, którzy giną, jest głupstwem, lecz tym, którzy dostępują zbawienia, jest mocą Bożą. (1 Kor. 1, 18).
SPRAWA SPOŁECZNA I NARODOWA
Jednym z najważniejszych zagadnień w religijnej myśli człowieka to ułożenie stosunku Kościoła do sprawy narodowej i społecznej. Dotąd nie próbowano rozwiązać uczciwie tego nadzwyczaj trudnego zagadnienia z obawy, aby nie drażnić i nie zniechęcać wpływowych sfer podtrzymujących hierarchię różnych Kościołów i nie burzyć mas ludowych i tak już przepojonych 12 niechęcią, jeśli nie nienawiścią, ku oligarchicznym Kościołom. Sprawy narodowej w szczególności boją się dotykać te Kościoły, które się opierają głównie o ludy zaborcze, o rządy gniotące mniejsze, lub słabsze ha razie narodowości, a jeśli dotykają tej żywotnej kwestii, to zbyt ogólnikowo albo usiłują osłabić i obniżyć znaczenie idei społecznej i narodowej. A niesłusznie i nierozumnie, bo te dwie idee, te dwie sprawy są dziś podścieliskiem i podłożem życia, są korytem, w którym się zlewają wszystkie najpiękniejsze usiłowania nowożytnego człowieka. One co prawda budzą straszne namiętności, ale są też źródłem entuzjazmu, miłości i poświęcenia się, pchają do czynu, do bohaterstwa, z nich wytryska natchnienie poetów, myśl filozofów, czyn trybunów ludu i cichych pracowników na polu oświaty i miłosierdzia. Do takich więc potęg ludzkiego społeczeństwa powinien być stosunek religii jasno określony, a zwłaszcza religii Chrystusowej. Gdy się przyglądamy bliżej działalności Boskiego Nauczyciela z Nazaretu, spostrzegamy ze zdumieniem, że te dwie idee, tj. idea narodowa i społeczna znalazły w jego życiu i nauce bardzo silny wyraz. Chrystus występuje najpierw i przede wszystkim jako narodowy, żydowski mesjasz. On chce zgarnąć i skupić ten wielki, ale rozdarty i nieszczęśliwy naród żydowski, jak gromadzi kokosz pisklęta, On go chce zjednoczyć w imię Boga, chce go odrodzić, uszczęśliwić i zbawić. Jako główne pole swej działalności wybiera Jezus miasto Jeruzalem, stolicę żydowskiej rasy i tu pracuje, tu uczy, tu cierpi i składa największą ofiarę dla swego narodu — oddaje życie na kalwaryjskiej górze. Umiera jako Król-Duch żydowskiego ludu, choć wzgardzony, niezrozumiany i zapoznany przez ówczesnych przewodników Izraela [18]. Ze wszystkich wynurzeń Chrystusowych wypływa bezgraniczna miłość żydowskiego narodu, jego przeszłości, misji, przeznaczenia i ziemi, On widzi w swym narodzie instrument Boży i dlatego by pragnął, aby ten naród był czysty, święty, mocny, dlatego go nawołuje do pokuty, dlatego płacze nad jego upadkiem, dlatego płonie Jego oblicze gniewem, ręka uzbraja się w bicz, a usta miotają pioruny, choć serce łka bólem i dusza przejęta żalem niewypowiedzianym. Chrystus widzi w każdym człowieku dziecko Boże, obywatela przyszłego, doskonałe społeczeństwo, które On nazywa Królestwem Bożym na ziemi, ale też uznaje i często podnosi w nauce różnice narodowe. Podług Nazareńskiego Mistrza i Jego bezpośrednich uczniów narody są wielkimi rodzinami, stałymi grupami ludzkości, przez które Opatrzność osiąga swe zamiary. Podobne są narody do doliny Hebronu, na której rosną przydrożne kwiecia, różniące się kształtem, wonią,, wielkością, doborem barw, ale wszystkie razem stanowią cudowny kobierzec, po którym stąpały nogi Zbawiciela. I podobne są narody do materiałów tworzących gmach świątyni Salomona. Jakaż rozmaitość tych materiałów, a jaka też harmonia w całości, jaka wspaniałość i ,moc wielka w budowie! Narody różne, to różne struny tego potężnego muzycznego instrumentu, nazwanego ludzkością, na którym wygrywa Boża ręka przecudowne pieśni życia, szczęścia, bólu, smutku, radości i wesela. Te struny muszą być różnorodne, aby z nich wydobył Arcymistrz różne głosy, ale te wszystkie różne tony zlewają się w jedną harmonijną całość, w pieśń doskonałą. Podobnie ma się rzecz z ideą narodowości. Narodowości są wytworem Bożych planów, urzeczywistniających się w czasie, są wynikiem pracy tysięcy lat najdzielniejszych, najzdrowszych sił danych plemion, z których się tworzy historyczny naród i dlatego mają rację bytu co najmniej w tym stopniu, jak te gigantyczne góry Himalaje, Alpy, Karpaty, Pireneje i Apeniny, które się tworzyły 13 wieki całe i mają prawo do rozwoju i doskonalenia się w nieskończoność. Język danego narodu, jego odrębny charakter, jego zbiorowa dusza, różniąca się od zbiorowej duszy innego narodu, to praca Boża w ludzie poprzez wieki całe, poprzez tysiące lat; niszczyć więc tę różnicę narodu, ten jego odrębny charakter, to niszczyć wysiłek Boży, sprzeciwiać się rozwojowi danego narodu, to sprzeciwiać się woli Bożej, stawać w poprzek zamiarom Stwórcy i Rządcy tego świata, a pozbawiać praw politycznych dany naród, krzywdzić go, deptać po nim, odzierać go z mienia, wiary, języka, ziemi — to świętokradztwo. W publicznej działalności Chrystusa Pana przejawia się także silnie idea społeczna. Chrystus to przewodnik, nauczyciel i przyjaciel wydziedziczonych, biednych, wzgardzonych, przez stosunki polityczno-społeczne pokrzywdzonych mas narodu. Nie można spotkać Go w pałacach wielmożów ówczesnych, nie widać przed obliczem królów i arcykapłanów, prócz tego jednego razu, gdy zakuty w kajdany stał Mistrz Nazareński przed Kajfaszem, a potem Poncjuszem i Herodem, oskarżony o bluźnierstwo i buntowanie ludu. A buntował go w ten sposób, że sprawiedliwość chciał sprowadzić na ziemię, że szedł od wsi do wsi, od miasta do miasta i uczył, że liszki mają jamy, ptaki niebieskie własne gniazda, a Syn Człowieczy nie ma gdzie głowy skłonić. A buntował naród, bo wołał: Biada wam bogacze, biada wam, którzy opływacie we wszystko na tym świecie, podczas gdy inni z głodu giną. Biada wam obłudnicy i krzywdziciele wdów i sierot. Buntował lud, bo mówił: żal mi ludu, bo go pocieszał, uczył, leczył, prowadził ku świetlanym wyżynom doskonałości. Ideałem Chrystusa Pana to takie społeczeństwo, w którym by nie było bogaczy ani nędzarzy, ani takich członków rodziny ludzkiej, którzy by opływali we wszystko kosztem tysięcy bliźnich, ani głodnych, wyssanych i zdeptanych biedaków, z zazdrością spoglądających na pełne misy i stoły, do których nie mają przystępu. Ale Chrystus nie był demagogiem ani nawet nie był reformatorem społecznym we właściwym tego słowa znaczeniu — był przede wszystkim odrodzicielem duszy ludzkiej. On pragnął uzdrowić chorą duszę ludzką, opętaną z jednej strony przez pychę, chciwość, zawziętość, krwiożerczość, pogardę dla biednych ludzi, a z drugiej strony przez zazdrość, niskie zwierzęce popędy, przez ciemnotę, fanatyzm i obojętność na potrzeby ducha, chciał ukształtować i urobić tak człowieka, aby był obrazem Bożym na ziemi. Pragnął więc Chrystus braterstwa i miłości, pragnął równości i miłosierdzia, pragnął pokoju i sprawiedliwości. Pouczał, że do życia i rozwoju mają równe prawa wszyscy ludzie, że ziemia jest drogą pielgrzymstwa naszego, czasem próby, doświadczenia, że powinniśmy używać wszystkich dóbr doczesnego żywota, jako ośrodków do zdobycia sobie lepszego, doskonalszego, nieśmiertelnego żywota. Jak widać z tego krótkiego szkicu, to Chrystus dał dosyć wskazówek zwolennikom swojej nauki, jak się mają zachować wobec najpotężniejszych prądów ludzkiego życia.. Nie mają ich hamować, nie mają im się sprzeciwiać, ale mają iść z nimi, mają je uszlachetniać i skierować w łożyska, zdążające ku udoskonaleniu, uszczęśliwieniu i zbawieniu ludzkości. Kościół nie ma być narzędziem w ręku monarchów, bogaczy, żadnych partii politycznych, czy społecznych, ale ma błogosławić i popierać każdy wysiłek ludzki, każdą pracę zbożną, która ma za cel podniesienie, uszlachetnienie i wzbogacenie człowieka, ułożenie się lepsze 14 i sprawiedliwsze stosunków politycznych i społecznych, zapanowanie w duszy ludzkiej pokoju, prawdy, piękna, światła — Boga [19].
O ŻYCIU DOCZESNYM I WIECZNYM O CELU I PRZEZNACZENIU CZŁOWIEKA
I. Nauka o nieśmiertelności duszy ludzkiej, ludzkiej istoty i o życiu pozagrobowym złączona jest ściśle z pojęciem o celu życia ludzkiego. Albo istnienie człowieka ma jakiś poważny, dalej sięgający cel, albo nie ma. Jeśli nie, to człowiek kończy swe istnienie z grobem, jeśli zaś człowiek ma jakiś wyższy cel swego bytu, to musi być nieśmiertelnym. Filozofia i teologia zgadzają się najzupełniej w tym zdaniu, że istotę ludzką wypełnia pragnienie poznania i posiadania prawdy, sprawiedliwości i szczęścia. Nawet ludzie mało rozwinięci mają w sobie wrodzone poczucie sprawiedliwości, pragnienie szczęścia i skłonność do poznania prawdy. To dążenie do prawdy, do szczęścia i sprawiedliwości jest najważniejszym bodźcem życia ludzkiego, jego ozdobą i treścią. Człowiek może się mylić w wyborze środków, przy pomocy których chce osiągnąć cel życia: prawdę, sprawiedliwość i szczęście, ale się nie myli nigdy co do celu samego. Cały rozwój ludzkiej rasy to praca w tym właśnie kierunku, usiłowanie zdążające ku poznaniu prawdy. Wszystkie nauki ludzkie to powolne zbliżanie się ku prawdzie, szukanie jej, badanie jej istoty, gromadzenie sposobów i środków, by choć z daleka spojrzeć w jej oblicze. A jakiż skutek tego wysiłku ludzkiego? Czy człowiek poznał prawdę? Niestety, nie. Oświadczenie greckiego mędrca, że tyle wie, iż nic nie wie, sprawdza się i dzisiaj jeszcze. Umysł ludzki stworzył w ciągu sześciu tysięcy lat historycznego swego rozwoju tysiące różnych poglądów na świat i rzeczy, tysiące różnych sposobów tłumaczenia i wyjaśnienia zagadek bytu, ale co jedni wymyślili, to drudzy odrzucili, co jedni uważali za prawdę, to drudzy za fałsz i tak w nieskończoność. Zewnętrzne, fizyczne objawy życia, ruchu udaje się człowiekowi zbadać, rozpoznać, ale istota wszechbytu jest tajemnicą i zagadką tak dzisiaj, jak była nią za czasów Mojżesza, Zaratustry, Budy, Sokratesa, Platona, Demokryta i Arystotelesa. Człowiek jest dopiero u zarania prawdy, dopiero przebłyski jej sięgają głębin jego duszy i pobudzają go do pracy i wysiłków. Jak fatamorgana, jak jaki cudowny miraż idzie przed nim prawda, a on wiecznie stęskniony szuka jej i dąży ku niej. Czyżby jej nie znalazł nigdy, nie poznał, nie posiadł? Gdyby tak było, gdyby człowiek nie poznał nigdy prawdy, to byłby w całym wszechświecie najnieszczęśliwszą istotą. Zwierzęta i owady i pierwotniaki morskie byłyby stokroć od niego szczęśliwsze, bo one nie mają pragnień i pożądań prawdy, a te pragnienia, które posiadają, zaspakajają w czasie swego krótkiego żywota. Poczucie godności ludzkiej i sprawiedliwości wymaga więc tego, aby człowiek żył nadal, żył tak długo, aż pozna prawdę i ją posiądzie. To samo da się powiedzieć o szczęściu i sprawiedliwości samej. Nie iszczą się w tym doczesnym życiu marzenia o szczęściu, tęsknota za sprawiedliwością. Ani najpotężniejsi tego świata, najbardziej uczeni , najzdrowsi, ani najmizerniejsi "i najbardziej zepchnięci w kał ludzkiego życia, nie są zadowoleni ze swego bytu. Coś im dolega, coś boli, coś nęka, coś dręczy, coś niepokoi, ciągnie, pcha, szarpie i duszą i sercem i zamącą rzadkie chwile ludzkiej radości, pokoju i zadowolenia. 15 I nie ma widoków, aby człowiek posiadł zupełne szczęście w ziemskim swym życiu, to jest zaspokojenie swych, wszystkich pożądań i potrzeb i to na czas nieskończony. Jeśli np. przez udoskonalenie wiedzy lekarskiej dozna człowiek ulgi w pewnym kierunku, pod pewnym względem, to znowu pod innym udręczenia się jego wzmagają. Sztuka lecznicza nie stała nigdy tak wysoko jak obecnie, człowiek nie posiadał nigdy tak niezawodnych środków, takich doskonałych instrumentów, takiej pewności w gnębieniu wroga ludzkiego — choroby, ale też nie były nigdy tak przepełnione szpitale, jak obecnie. Ludzkość nie cierpiała tak, nie rozpaczała, nie szalała, jak teraz cierpi i szaleje. I to niezadowolenie i cierpienie będzie się wzmagać i róść tak długo, aż ludzkość przyłoży spragnione usta do kielicha, w którym Bóg złożył prawdę, sprawiedliwość i szczęście, aż wieczność otuli znużonego wędrowca swymi skrzydłami i duszę przepoi niewypowiedziana i nieskończona szczęśliwość. Cel życia ludzkiego, to dążenie do doskonałości. Na to zgadza się i Sokrates i Demokryt i Seneka i Chrystus Pan, wszyscy. I poganie, i żydzi, i chrześcijanie. Bądźcie doskonali, woła Jezus, dąż do doskonałości, naucza Kant i ludzkość cała stawia sobie to przykazanie o doskonałości, jako wytyczną, jako metę, do której ma zdążać. Ale czy ta doskonałość jest osiągalna w tym krótkim życiu? Bynajmniej. Idzie ku niej człowiek, pracuje lata całe i wstąpiwszy na najniższy jej stopień dopiero, zostaje odwołany, umiera. A jednak i głos sumienia i natura i Bóg mówią nam, żeśmy stworzeni do doskonałości, więc gdy jej nie zdobędziemy, nie osiągniemy w tym życiu, nie osiągniemy też pełni życia, dostojeństwa ludzkiego, musimy je zdobyć gdzie indziej, musimy dla nich pracować dalej, aż je posiądziemy. Mądrość Boża, Dobroć i Sprawiedliwość, które człowieka powołały do bytu, byłyby obrażone, gdyby dusza człowieka ginęła razem z ciałem, gdyby człowiek nie zdążył do swego przeznaczenia [20]. II. Ta także mądrość, dobroć i sprawiedliwość Boża sprzeciwiają się nieskończoności i wieczności kar pozagrobowych, czyli takiemu piekłu, o jakim uczy kościół rzymskokatolicki. Człowiek jest wytworem Bożej myśli, Bożej istoty, a że Bóg jest najdoskonalszą i najświętszą istotą, to i twory jej są także w zasadzie dobre, choć nam patrzącym się na krótką metę ich istnienia i działania wyda się to lub owo błędne i złe. Wszystko musi osiągnąć ostateczny cel zamierzony przez Stwórcę, bo inaczej nie byłby Bóg wszechmocnym, a więc i człowiek musi osiągnąć ostateczny cel swego bytu. A cóż stanowi ten ostateczny cel człowieka? Nie może być tym ostatecznym celem człowieka wieczna katusza, wieczne piekło, bo by się to sprzeciwiało wszechmądrości i wszechdobroci Bożej, ale może być tylko poznanie prawdy, zdobycie sprawiedliwości i posiadanie niezamąconego szczęścia. Takie tylko przeznaczenie i przeprowadzenie sprawy życia ludzkiego jest godne Jego Założyciela, Żywiciela i Odkupiciela, wszystko inne jest krótkowidztwem i nierozumieniem Bożych zamiarów. Ale jakże pogodzić ten niezawodny cel, który każdy człowiek osiągnąć musi, z wolnością woli człowieka i z poczuciem sprawiedliwości, które wymaga, aby za czyny dobre, moralne spotykała nas nagroda, a za czyny złe, niemoralne, kara? 16 Pogodzić to łatwo i snadnie. Cel ostateczny człowieka jest niezawodny i musi go każdy z nas osiągnąć, bo ten cel jest wynikiem istoty Bożej, ale w wyborze dróg i środków prowadzących do celu ma człowiek wolność zupełną. Może więc obrać ten sposób życia lub inny, może unikać tego lub owego, może przyspieszyć swe zbawienie lub opóźnić, może sprzeciwić się w większym lub mniejszym stopniu działaniu łaski Bożej. Tak jak wędrowny człowiek, który zamierza wrócić do Ojczyzny, może to uskutecznić prędzej lub później, tymi lub innymi drogami, tak człowiek zdąża do Boga i błądzi nieraz i upada, to znowu się dźwiga i idzie, aż poprze z wieki całe, a może setki tysięcy lat swego istnienia i rozwoju i doskonalenia — osiąga ostateczny cel, szczęście wiekuiste i zbawienie. Błędy ludzkie, grzechy opóźniają poznanie prawdy i wejścia na właściwą drogę, która prowadzi do Boga. Błędy i grzechy ludzkie pociągają za sobą karę, tak jak za przyczyną idzie skutek, ale i ta kara musi być w pewnym, równomiernym stosunku do winy. A czyż jest możliwe, aby Bóg, nieskończona i nieogarniona istota, czuła się obrażoną w nieskończonym stopniu winą, grzechem człowieka, istoty skończonej i ułomnej, ograniczonej w czasie, miejscu, w panowaniu nad sobą i otoczeniem, aby ją karała wieczną, nieskończoną karą, wiecznym piekłem? Nie, przenigdy! Sprawiedliwość Boża wymaga, aby za błędy, winy i grzechy ludzkie następowała kara, jak za przyczyną idą skutki, ale te kary muszą być odpowiednie do miary złości ludzkiej i ułomności natury, to też idą za człowiekiem kary: wyrzuty sumienia, ślepota ducha, rozpacz, odczuwanie swego osamotnienia, swej niegodności i inne jeszcze udręczenia ciała i ducha i inne jeszcze kary, których nie umiemy określić, ani nie znamy siły ich natężenia. Najstraszniejszą jednak karą za grzechy i zbrodnie człowieka jest samo przeświadczenie winy, a przede wszystkim to opóźnianie się człowieka w osiągnięciu ostatecznego celu. Móc być szczęśliwym, a z własnej winy być nędznym i biednym, to straszna kara, ale po milion razy straszniejszą karą jest to przeświadczenie, żeśmy z własnej winy odtrącani od Boga, niegodni, żeśmy dziećmi ciemności i kłamstwa zamiast światłości i prawdy. Nie zawsze odczuwa człowiek to moralne udręczenie, nie zawsze zdaje sobie sprawę ze swego nieszczęsnego położenia, ze stanu moralnego upadku i nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, że przez grzech cofa się wstecz zamiast iść naprzód w rozwoju swego jestestwa, ale każdy człowiek odczuwa od czasu do czasu skutki swej winy, swą niegodność, udręczenia, wyrzuty sumienia, nieszczęsny swój stan grzechowy. A zwłaszcza przed śmiercią świadomość niegodności wzmaga się, potężnieje i jeśli człowiek przechodzi w tym stanie katuszy moralnych poprzez próg wieczności, to stan jego musi być okropny, najgodniejszy pożałowania ze wszystkich stanów duszy człowieka. Czas konania istoty ludzkiej jest albo zapłatą, albo karą, to znaczy jest wynikiem wszystkich prac spełnionych w życiu i jeśli te prace były wykonane podług planu Bożego, podług sił i łask odebranych, konanie jest momentem rodzenia się człowieka ku doskonalszemu życiu, jest snem tylko przykrym, z którego przebudzi się do pełni życia, ale jeśli człowiek zmarnował daną sobie sposobność, zdeptał Boże dary, służył tylko niskim instynktom swej natury, był głuchy na głos Boga i własnej duszy, żył na przekór swemu przeznaczeniu, to konanie dla takiego człowieka jest najstraszniejszą męczarnią, przejściem w okropny okres bytu, jest snem, z którego się przebudzi w przeświadczeniu, że był nikczemnikiem między nikczemnikami, najpodlejszą i najbardziej pogardy godną istotą. Naraz uczuje człowiek ogrom swej nędzy, poniżenia, niegodności i zatracenia i to poznanie będzie początkiem nowego życia tortur, bezgranicznego bólu, zwątpienia, samotności i rozpaczy. [21]. 17 III. A jakże innym będzie przebudzenie, się ze śmiertelnego snu człowieka, który się starał spełnić swe zadania na ziemi według myśli Bożej, który może czasem i zbłądził i zwątpił i upadł, ale nie spodlił swego jestestwa, ale nie ugrzązł w błocie bydlęcego bytowania, nie roztrwonił życia na łajdactwo, rozpustę, oszustwa, krzywdy, bluźnierstwa i inne grzechy i zbrodnie, ale szedł ze stopnia na stopień, pracował nad sobą, cierpiał, doskonalił się, wsłuchiwał się w nakazy Boga, które szły ku niemu z religii, z duszy, z cudownej harmonii wszechświata. Moment skonania będzie dla niego wyzwoleniem, będzie rozpętaniem fantazji, ukojeniem serca i zaspokojeniem potrzeb rozumu. W obecnym naszym życiu fantazja ludzka skrępowana jest granicami czasu i przestrzeni, poza grobem granice te znikają. Człowiek będzie sięgał oczami duszy we wszechświat, będzie ogarniał przeszłe, teraźniejsze i przyszłe czasy, bo fantazja ludzka będzie współpracowniczką wyobraźni Bożej, bez granic, bez kresu idąc w bezmiar. Pragnienia duszy zostaną zaspokojone najzupełniej. Przede wszystkim pragnienie miłości. Wszystko to, co możemy pomyśleć o tej bezgranicznej miłości, jaka nas ogarnie w przyszłym pozagrobowym życiu, jest tylko słabym odbiciem tej wspaniałej rzeczywistości, jaka się stanie naszym udziałem. — Będziemy pić z czary szczęścia, z której nie zginie nigdy rozkosz, ani się zmniejszy, bo prawica Boża będzie zlewać swe bogactwa niewysłowionego umiłowania w serca ludzkie, żar Boży będzie je podniecał i palił a przetopione i przepojone pod wpływem wzajemności Umiłowanego będą gorzeć coraz większymi płomieniami, aż zjednoczone z sercem Boga zakosztują rozkoszy niewysłowionej, rozkoszy płynącej z krynicy wszelkiej miłości, która jest twórczą siłą wszechświata. Na ziemi miłość jest dźwignią ludzkiego życia, a cóż dopiero pomyśleć o miłości w przyszłym życiu, która obejmie i zjednoczy w sobie wszystkie miłości, wszelkie ukochania i Boga i ludzkości i prawdy i piękna, będzie pożądaniem i zaspokojeniem pożądania, tęsknotą i nasyceniem. W doczesnym życiu rozkosz przystępna tylko dla niewielu, tylko na wyżynach ludzkiego społeczeństwa pręży się pierś i dusza wzbiera miłością, ukochaniem, rozkoszą, w której obok szlachetnej namiętności jest i ból i tęsknota i pożądanie duchowe i chęć poświęcenia się i ofiara całopalna, ale na niżach ludzkiej doli kto zna szczęście? Kto z wydziedziczonych, spodlonych, odartych, wyzyskiwanych może wymówić bez skargi, bez ironii albo złorzeczenia i przekleństwa ten wyraz: szczęście? W przyszłym naszym życiu pojęcie to nie będzie czczym tylko wyrazem, nie stanie się udziałem wybranych tylko niewielu, ale będzie treścią życia wszystkich dziedziców Królestwa Bożego, wszystkich ludzi, którzy przejdą przez próg śmierci w mniejszym lub większym stopniu ze Stwórcą zjednoczeni. Życie pozagrobowe będzie też zaspokojeniem potrzeb rozumu, będzie wizją, widzeniem bezpośrednim tych prawd, za którymi tęskni istota człowieka. IV. Ale najwyższym stopniem pozagrobowego szczęścia będzie współudział człowieka w tworzeniu, utrzymywaniu i uszczęśliwianiu wszechistot, wszechbytu. Wszelkie tworzenie jest rozkoszą, a tworzenie i wyłanianie coraz doskonalszych form jestestwa jest największym szczęściem. Jest to rozkosz Boża i uczestnikiem tej niewypowiedzianej rozkoszy, tego szczęścia będzie człowiek z Bogiem zjednoczony. 18 Przez złączenie się człowieka ze Źródłem Bytu. Prawdy, Światła, Sprawiedliwości i Szczęścia nie straci człowiek swej osobistości, nie przestanie być sobą i nie zanikną w nim właściwości, przy pomocy których otrzymywać będzie wrażenia, ale owszem siły te ducha ludzkiego przez zjednoczenie się z Bogiem spotęgują się, wzmogą, udoskonalą się tak dalece, że dusza ludzka będzie odbierać z praźródła wszelkie objawy życia w stopniu nieskończenie wyższym, niźli za swego doczesnego bytu. Więcej jeszcze! Przez takie ścisłe zespolenie się z Bogiem, człowiek będzie odczuwał myśli, zamiary Boże, Boże szczęście, Bożą chwałę, każde drgnienie Bożego serca, każdy akt Bożej woli, wszystkie przejawy Bożej mądrości i Bożej wszechmocy odbiją się zaraz w duszy ludzkiej przez akty woli, przez mowę, myśli, przewidywania, czucia i sprawy zmierzające ku czci Stwórcy, a doskonaleniu się i szczęściu wszystkiego, co z Boga wyszło, co z Nim złączone rozumem i wolą na zawsze. 19 Przypisy redakcji Kościoła Polskokatolickiego 1. Jesteśmy świadkami dwóch silnie rozbudzonych objawów pośród narodu polskiego: ogromnego poświęcenia się w walce o wolność i niepodległość ojczyzny i zdegenerowania pojęć etycznych, zataczającego coraz to szersze kręgi i sięgającego coraz głębiej w duszę polskiego narodu. Poświęcenie się mas w walce o wolność przejawiło się w gotowości do walki orężnej i podporządkowaniu się ludzi wszelkich odcieni politycznych, społecznych i ekonomicznych jednej naczelnej władzy narodu, Naczelnikowi Państwa. O tej sprawie nie ma co pisać, boć ona sama świadczy o sobie; w żołnierzu polskim odżył duch bohaterów walki o wolność, w Naczelniku Państwa uosobił się genialny wódz i obywatel nieposzlakowany, bezinteresowny co do siebie, niezłomny, gdy idzie o rzeczywiste dobro narodu. O jednej rzeczy wspomnę, że siły zbrojnej narodu polskiego nie stworzył nikt obcy, wyszła ona z duszy samego narodu, jest jego własnym dziełem i dlatego jest narodowi tak droga. Siła zbrojna była koniecznie potrzebna do wywalczenia wolności, jest potrzebna do jej utrzymania, a że wolność to najdroższy skarb człowieka, nie dziwnego, że naród z takim zaparciem się siebie pielęgnuje i dba o środek dążący do celu. Zdegenerowanie pojęć etycznych przejawia się w okropnym lichwiarstwie, traktowanym jako rzecz zwyczajna, konieczna, ba, nawet godna praktykowania, bo daje duże zyski bez mozolnej pracy; w łapownictwie, które się uważa za zupełnie usprawiedliwione wobec niskich płac, a wysokich cen wszystkich artykułów potrzebnych w codziennym życiu. Że zdegenerowanie sięga coraz dalej, dowodem, choćby chwycenie się ostatecznego środka w ustawodawstwie; kara śmierci za łapownictwo, najcięższe kary za paskarstwo. Czy ten środek, tak arcyradykalny, jest rzeczywiście lekarstwem na uzdrowienie organizmu społecznego? Zapewne, jako środek doraźny, może poskutkuje w pewnej mierze, przerazi swą grozą jednostki, ale z drugiej strony czy nie wywoła jeszcze większego, skomplikowanego i zorganizowanego impulsu do paskarstwa i łapownictwa? Chęć nadmiernego zysku za wszelką cenę płynie z wewnętrznego, duchowego przeświadczenia, że pieniądz raz zdobyty daje trwałą podstawę osobistego szczęścia. Daje wolność osobistą (aczkolwiek źle pojętą), honory, zaszczyty, wygodę i użycie, jednym słowem wszystko, czego człowiek zapragnie. Szczęście tak pojęte będzie nieprzepartą siłą do zdobywania grosza za wszelką cenę. A gdy na drodze stanie ustawa, grożąca karą śmierci, żądza na chwilę się cofnie w zacisze, by obmyśleć plany, przy pomocy których ominie się nawet i tę straszną ewentualność. Znikną drobni lichwiarze i łapownicy, a wstanie organizacja, która jak ,,dobra matka" otoczy opieką swe dzieci. Nie ulegnie tej pokusie człowiek jedynie wówczas, gdy jego wewnętrzna jaźń zostanie, z gruntu odnowiona; Nie mówię zreformowana, bo reforma to naszywanie starej szmaty nowymi łatami, które z czasem jeszcze większe czynią rozdarcie. Zapewne, że odrodzenie wewnętrzne człowieka w dużej mierze zależy od ekonomicznego czynnika, ale tenże nie jest podstawowym i jedynym. Napełnić 20 żołądek człowieka nie znaczy to już ukształtować jego charakter w doskonały i silny, odporny na pokusy samolubstwa. Ekonomiczny czynnik odgrywa pomocniczą rolę, aczkolwiek konieczną, w kształtowaniu charakteru, podstawą jednak być musi czynnik etyczny, płynący z przeświadczenia, że dobrym należy być dla samego dobra, pogardzać złem nie z bojaźni kary, ale ponieważ zło jest ohydne, ukochać pracę i pełnienie obowiązku nie tylko dla zysku osobistego, ale ponieważ praca buduje gmach osobistego i społecznego szczęścia, a sumiennie spełniony obowiązek odejmuje część ciężaru komuś, kto go musiał dźwigać w razie zaniedbania. Podobne poczucie budzi w człowieku etyka chrześcijańska, ale musi być ona żywa i świadoma. Wyrażę się jaśniej: ludzie muszą być indywidualnie jej świadomi, muszą być przeświadczeni o tym, że każdy jest konieczną cząstką w budowie gmachu szczęścia rodziny, narodu i ludzkości, że szukanie Królestwa Bożego musi się rozpocząć od odnalezienia tegoż w jaźni osobnika. Jeżeli jesteśmy świadomi smutnego obrazu rozkładu moralnego nawet w tych warstwach, które zawsze uważano na najbardziej moralne, to jest pośród ludu wiejskiego, sfer robotniczych i miejskich, widocznie, że to, co było uważane za pro-, bierz moralności, straciło swój wpływ, pozostała zeń tylko szata, ale nie ma już treści. Tym czymś jest religia i jej wyraz zewnętrzny — kościół. Lud polski, robotnik polski, mieszczanin jest pobożny, ale przy tym oskarża się go o paskarstwo w tej lub innej formie, lenistwo, łapownictwo. Widoczne religijność jest w tym wypadku zewnętrzna, przestała być dźwignią szlachetnego życia i impulsem do szczytnych poczynań. Inteligencja od dawna przechodzi te dziwne fazy sprzeczności. Czy zatem należy odrzucić religię i kościół, jako czynniki niepotrzebne w budowaniu charakteru i wytyczaniu etycznych dróg? Czy na miejscu etyki chrześcijańskiej należy wprowadzić etykę czystego rozumu lub jakiejkolwiek szkoły filozoficznej? Bynajmniej; należy tylko zadać sobie trochę trudu zrobienia przeglądu, czy ta religia i ten kościół, który ciągle naród polski uważał za jedynie prawdziwy, jedynie Chrystusowy, jedynie ważny, takim jest doprawdy i czy może jest jaki inny kościół, który by bardziej odpowiadał ideałom Chrystusowym, lepiej i jaśniej tłumaczył prawdy ewangeliczne, więcej zbliżał człowieka do Boga, podawał lepsze środki i pewniejsze, choć może trudniejsze, do odrodzenia się wewnętrznego jednostki, ukształtowania jej charakteru. Ażeby rozbudzić ciekawość i zainteresowanie się w tym względzie, zapraszam czytelnika do przeczytania dwu rozprawek księdza biskupa Franciszka Hodura, zawartych w niniejszym wydaniu, a zatytułowanych: ,,Nasza Wiara" i „,Wolny Kościół i Wolna Religia". Wydawcą jest ks. Bronisław Krupski, urodzony 25 grudnia 1891 roku w Jaśniszczach, pow. Brody. Szkołę średnią ukończył w 1901 r. we Lwowie. 21 Do USA wyjechał w 1903 r., gdzie wstąpił do Seminarium Duchownego PNKK w Scranton i w 1910 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk ks. biskupa Fr. Hodura. Był wikariuszem parafii w Scranton, Plymouth oraz w Baltimore. W listopadzie 1919 r. na polecenie kościelnych władz wybrał się do Polski. W dniu 6 grudnia 1919 r. osiadł w Krakowie, gdzie rozwinął akcję zarówno kościelno-misyjną jak i charytatywną. Miał zbadać stosunki kościelne w Polsce, zaznajamiać Polaków ze stosunkami kościelnymi w USA, pozyskiwać dla PNKK w Ameryce ewentualnych kandydatów do stanu duchownego oraz zbadać, czy wśród tutejszych stosunków istnieją podstawy i warunki do założenia parafii PNKK. Wobec rozmówców podkreślał, że PNKK opiera się na starokatolicyzmie. Opracował dwie propagandowe broszury. Jedna nosiła tytuł: „Sprawy, którymi się mało w Polsce zajmujemy", druga: ,,Co Rzym dał Polsce". Wtedy też wydał dwie broszury autorstwa ks. Biskupa Fr. Hodura w jednym zbiorze pt. „Nasza wiara". Ks. Krupski, pragnąc zyskać sobie przychylność współczesnego czytelnika, podkreśla w Przedmowie momenty patriotyczne, zwłaszcza zaś znaczenie wojska polskiego i jego wodza, Józefa Piłsudskiego, noszącego wówczas tytuł „Naczelnika Państwa". Ostrożność w tym względzie była zdaniem ks. Krupskiego niezbędna dlatego, że niejaki ks. Michał Fortuna, wysłannik jednego z niezależnych ugrupowań katolickich w USA, został skazany na trzy lata więzienia za krytyczną wypowiedź pod adresem „Naczelnika" i jego armii. Wtedy też (w 1920 r.) oskarżono „o zbrodnię przeciw państwu" Polski Narodowy Kościół Katolicki, lecz tylko profilaktycznie, ponieważ takowy na terenie Polski jeszcze nie istniał, jako że systematyczną pracę organizacyjnomisyjną w Polsce z ramienia PNKK w USA rozpoczął dopiero ks. biskup Franciszek Bończak we wrześniu 1922 r. Treść przedmowy wydawcy była następująca: 2. Podkreślenie znaczenia Pisma Św. jako przekazu Objawienia zawierającego naukę „wystarczającą do odrodzenia i zbawienia rodzaju ludzkiego" jest we wszech miar słuszne. Nie znaczy to jednak, że autor Uwag wstępnych, ks. biskup Fr. Hodur, odrzucał Tradycję Apostolską spisaną w dokumentach patrystycznych. Znaczenie i rolę tej Tradycji podkreśla w zdaniach następnych. 3. Opis dziejów tzw. Składu Apostolskiego należy nieco poszerzyć. Wiele słuszności zawiera twierdzenie, że Kościół tzw. Pierwotny już w pierwszych latach swego istnienia posiadał jakąś (bliżej nieustaloną) formułkę wiary, powtarzaną przez katechumenów przy przyjmowaniu sakramentów chrztu św. Nie jest jednak niczym poparte twierdzenie, że ową formułką około roku 100 był właśnie tzw. Skład Apostolski. Głównym argumentem przemawiającym przeciwko temu jest fakt, że Składu Apostolskiego nie zna wcale Kościół Wschodni (prawosławie), czyli chrześcijaństwo w krajach, które są kolebką tej religii (Palestyna, Syria, Azja Mn., Egipt, Grecja itd.). Krytyka historyczna wykazała, że Skład Apostolski jest wytworem tylko łacinników (Kościoła Zachodniego) powstałym w obecnej formie dopiero w V wieku. Po raz pierwszy spotykamy go (po łacinie) u Rufina z Akwilei (zm. 408 r.), który znał jedynie 9 artykułów Składu (bez „zstąpił do piekieł", — „świętych obcowanie" oraz bez „żywot wieczny"). Rufin też przekazał na piśmie kursującą wówczas legendę, że Skład Apostolski ułożyli sami Apostołowie. Inny pisarz łaciński, św. Ambroży (zm. 397 r.), głosił, że każdy Apostoł ułożył 22 jeden artykuł, więc musi być 12 artykułów. Tę legendę odrzucono dopiero w XV wieku. W rzeczywistości po całym Zachodzie jeszcze w IV wieku kursowała większa ilość formułek wiary używanych przy ceremoniach chrzestnych, aż w VI wieku ustaliła się jedna wspólna dla całego Zachodu. Podał ją około 450- r. biskup Faustus z Riez. Jest to właśnie znany powszechnie Skład Apostolski. Faustus nazwał go wyznaniem „Ojców Kościoła". Dodajmy, że ani w II ani w III wieku chrześcijańscy polemiści greccy i łacińscy walcząc z herezjami, nie powoływali się na żadne wyznanie wiary jako ułożone przez samych Apostołów. 4. Nazwa „Wyznanie nicejsko-konstantynopolitańskie" jest pochodzenia nowożytnego. Chrześcijaństwo z pierwszego tysiąclecia, a nawet średniowieczne takiej nazwy nie zna. Nie jest to formuła uchwalona w 325 r. na soborze nicejskim, a następnie poszerzona przez sobór w Konstantynopolu w 381 r. Uczeni stwierdzili, że tzw. Wyznanie nicejsko-konstantynopolskie nie posiada ustalonego ani czasu ani miejsca powstania. Pewne jest, że w swej głównej treści istniało już przed 381 r. a przez drugi sobór ekumeniczny było omawiane i zatwierdzone. Był to symbol wiary chrześcijaństwa wschodniego, który nie znał Składu Apostolskiego. Kościoły ortodoksyjne (prawosławne) używają go zarówno przy chrzcie świętym jak i we Mszy św. Natomiast na Zachodzie ten tzw. Symbol nicejsko-konstantynopolski (zmieniony przez łacinników w siedmiu miejscach) odmawia się tylko we Mszy Św. 5. „T r y d e n c k i e w y z n a n i e w i a r y" powstało tuż po rzymskokatolickim soborze trydenckim (1545—1563) skierowanym niemal wyłącznie przeciw Wielkiej Reformacji XVI w. Wyznanie to zawiera Symbol Konstantynopolski, wszystkie postanowienia soboru trydenckiego, deklarację o Kościele Rzymskokatolickim jako „Matce i Nauczycielce" (Mater et Magistra) oraz przyrzeczenie wierności papieżowi, w 1877 r. dodano doń jeszcze wiarę w nieomylność papieską, a w 1919 — „anty-modernistyczną przysięgę". „Wyznanie augsburskie" to prawdopodobnie tzw. Augustana (Confessio) ułożona w bawarskim mieście Augsburgu w 1530 r. i przyjęta przez sejm Rzeszy tamże zebrany. Składa się z czterech części: Z historycznego wstępu zwanego „przemową do cesarza Karola V", z 21 artykułów wiary „zasadniczych", z 7 artykułów wyliczających nadużycia rzymskokatolickie oraz z epilogu. Jest to Symbol wiary tych ewangelików (protestantów), którzy idą za nauką Marcina Lutra (1483—1546). „W y z n a n i e a n g l i k a ń s k i e" powstało w Anglii za panowania królowej Elżbiety I (1558—1603) w wyniku zerwania z papiestwem. Opracował je w 1562 r. anglikański arcybiskup Parker, a w 1571 r. zatwierdził parlament londyński. „Wyznanie anglikańskie" składa się z 39 artykułów opartych zasadniczo na nauce Jana. Kalwina (1509—1564). „Z r e f o r m o w a n e w y z n a n i e" to prawdopodobnie tzw. Confessio Helvetica mająca dwie formy, mianowicie „Confessio Helvetica prior" (Wyznanie szwajcarskie wcześniejsze) ułożona w 1536 r. w Bazylei przez kantony ewangelickie w Szwajcarii oraz „Confessio Helvetica posterior" (Wyznanie szwajcarskie późniejsze) ułożona w 1562 r. przez Jana H. 23 Bullingera (zm. 1575) następcę Ulrycha Zwingliego (1484—1531). Tę drugą formę przyjęli w 1566 r. wszyscy zwolennicy nauki Jana Kalwina w Szwajcarii, Francji, Holandii, Szkocji, Polsce i na Węgrzech. „Wyznanie prezbiteria ń s k i e" to prawdopodobnie „Confessio Westmonasteriensis sive Puritana" ułożone w 1647 r. przez prezbiterian (kalwinian) angielskich na synodzie w Westminster. Za obowiązujące uznali je zwolennicy kalwinizmu w Szkocji oraz w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. 6. „Pierwsze cztery powszechne sobory katolickiego Kościoła" to ekumeniczne sobory całego chrześcijaństwa, które się odbyły w latach 325 (Nicea), 381 (Konstantynopol), 421 (Efez) oraz 451 (Chalcedon). Dwa pierwsze ustaliły teologicznie prawowierną doktrynę trynitarną (o Trójcy Św.) głoszoną popularnie od pierwszych lat istnienia chrześcijaństwa, dwa następne zajęły się chrystologią czyli nauką o postaci Chrystusa jako Boga i Człowieka. Ustalenia (definicje) soborów efeskiego i chalcedońskiego wkrótce okazały się niewystarczające, dlatego zebrano w Konstantynopolu dwa dalsze sobory ekumeniczne: w 553 r. oraz w 680—681 r., które ostatecznie określiły prawowierną naukę o tzw. unii hipostatycznej w Chrystusie oraz o jej konsekwencjach. Całe chrześcijaństwo prawowierne na Wschodzie i na Zachodzie uznaje ponadto jeszcze jeden, siódmy sobór ekumeniczny z 787 r. (w Nicei), który określił godziwość i granice kultu obrazów. 7. Publikujemy „Uwagi Wstępne" oraz „Wyznanie Wiary PNKK" uzupełnione i poprawione przez Powszechny Synod PNKK w 1935 r. (Chicago). Korekta odnosi się przede wszystkim do punktu pierwszego mówiącego o Bogu Wszechmogącym. W 1920 r. punkt ten zamykał się w jednym tylko zdaniu, a mianowicie: „Wierzę w Boga Wszechmogącego, Istotę świadomą swego bytu i środków prowadzących do ostatecznego celu, w Boga-Ojca, Źródło wszelkiego życia, Prawdę, odwieczną Miłość i Sprawiedliwość". Po rozszerzeniu punkt ten zawiera cztery długie zdania. Tutaj należy zwrócić uwagę, że omawiane Wyznanie Wiary PNKK wstawione do Konstytucji kościelnej z 1928 r. zna nie jedenaście, lecz dwanaście punktów, a to wskutek rozdzielenia punktu drugiego na dwa w ten sposób, że punkt drugi zamyka się w jednym tylko zdaniu: „Wierzę w Jezusa Chrystusa, Zbawiciela i duchowego Odrodziciela świata". Ten sam układ zawiera Wyznanie przedrukowane w „Konstytucji i Ustawie czyli Statucie PNKK" opublikowanym w 1954 r. 8. Nazwa łacińska ,,Credo" oznacza dosłownie „wierzę" i zastępuje określenie „Wyznanie wiary" względnie „Symbol wiary". Ustalone przez synody PNKK Credo Kościoła Narodowego nie rości sobie jednak pretensji do wyłączności. W „Uwagach wstępnych" ks. biskup Fr. Hodur wyraźnie podkreślił, że PNKK nadal w pełni respektuje Skład Apostolski oraz Symbol tzw. nicejskokonstantynopolski. Zatem w świetle tych dwóch symboli powszechnych należy interpretować Credo PNKK. Jeżeli brak w nim stwierdzenia wiary w jedynego Boga w Trójcy Św., podkreślenia wiary w Odkupienie przez 24 Chrystusa lub osobowości Ducha Świętego, to nie. z innego powodu jak tylko z tego, by nie powtarzać rzeczy powszechnie znanych. 9. W wyrażeniach „bezbogi" (ateiści) — „niepewnicy" (agnostycy) — „bożnicy" (wierzący) widać wpływ polskiego filozofa, Bronisława Trentowskiego (1808— 1869), który wyraz „pedagogika" zastępował słowem „chowanna" a wyraz „logika" — słowem „myślini". Wpływ ten widać w częstym posługiwaniu się słów takich jak istność, jaźń, zaistnienie itp. 10. Bez wątpienia Jezus Chrystus jest „odrodzicielem" duszy ludzkiej, lecz przede wszystkim jest Odkupicielem ludzkości pozbawionej życia nadnatury. Tę właśnie myśl zawierają dalsze zdania mówiące o usunięciu przez Chrystusa „zapory między niebem i ziemią" i budowaniu „Królestwa Bożego na ziemi", chociaż ewangelijny" termin „Królestwo Boże" odnosi się nie tylko do „ziemi". Posiada on znaczenie potrójne: a to jako a) panowanie w ludzkich sercach prawdy, dobra i sprawiedliwości, b) organizacja kościelna, c) wiekuiste szczęście po śmierci człowieka (królestwo eschatologiczne). To znaczenie ostatnie ma na myśli Autor, gdy niżej powiada, że „celem ziemskiej wędrówki" jest „zjednoczenie się zupełne z Bogiem". 11. Trafne określenie grzechu jako „zerwania łączności człowieka z Bogiem". 12. Charakterystyczne ujmowanie tego, co powinno być, jako tego, co już jest. Bóg chce zbawić wszystkich ludzi bez wyjątku. (Apostoł Paweł w 1 Tym. 2, 3—6 stwierdza, że Bóg „chce, żeby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do uznania prawdy"). Jednakże z tego nie wynika fakt, że istotnie każdy bez wyjątku człowiek musi „osiągnąć ostateczny cel swój, szczęście wieczne". Człowiek posiada wolną wolę. 13. Daną przez Chrystusa Nikodemowi naukę o potrzebie odrodzenia się „z wody i z Ducha" pierwsze wieki chrześcijaństwa jednozgodnie wyjaśniały tak jak Apostoł Paweł w piątym rozdziale Listu do Rzymian i w drugim rozdziale Listu do Efezjan a mianowicie o potrzebie odzyskania życia nadnatury najpierw przez sakrament chrztu Św. a następnie przez porzucenie życia występnego czyli tego „ducha, który działa w synach buntu" (Efez. 2, 1). Wokół tego zagadnienia ustawiano takie problemy jak śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, pokutę, Komunię Św., bierzmowanie, post i modlitwę. Te wszystkie problemy spotykamy w każdym niemal liście Apostoła Pawła, więc nie jest zgodne z rzeczywistością rozdzielanie tutaj chrześcijan na trzy odrębne grupy jakoby wzajemnie się wykluczające. 14. Z określenia Odrodzenia jako „stanu przemienienia się człowieka w nową duchową istotę" wynika, że Autorowi chodzi o tzw. nawrócenie się. Wprawdzie ten ostatni termin podsuwa również ideę przejścia z jednego wyznania do drugiego, lecz właściwie w pierwszym rzędzie mówi o zawróceniu ze złej drogi postępowania i wkroczeniu na drogę właściwą. Przy tego rodzaju zawróceniu (nawróceniu się) nie ma mowy o odzyskaniu utraconego życia czyli o tym, co miał na myśli Chrystus w rozmowie z Nikodemem (Jan, rozdz. 3). 15. Chodzi tu o sławnego pisarza chrześcijańskiego z IV i V wieku, św. Augustyna, biskupa Hippony (zm. 430 r.) urodzonego w numidyjskiej osadzie Tagaste (na terenie obecnej Algierii). 25 16. Dowolność w podawaniu ilości sakramentów św. była wynikiem teologicznej ignorancji w średniowieczu. Mylono wówczas sakramenty św. z sakramentaliami czyli z obrzędami wprowadzanymi przez władze kościelne. Wiadomo jednak, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa było tylko siedem (i nie mniej) sakramentów św. Świadczą o tym ci chrześcijanie, którzy jak nestorianie i monofizyci zerwali z prawowiernością w V wieku, a przecież zatrzymali po dziś dzień siedem sakramentów św. Żadne z wyznań chrześcijańskich nigdy głoszenia kazań nie uznawało za sakrament. 17. Podana tutaj ilość i kolejność sakramentów św. została później przez PNKK zmieniona, tak że chrzest i bierzmowanie połączono w jeden sakrament, a na miejsce drugiego wstawiono sakrament Słowa Bożego. Zachowano więc w ten sposób liczbę siedem. 18. Ogólnie od początku swego istnienia chrześcijaństwo głosiło wiarę w Chrystusa jako Mesjasza całej ludzkości a nie narodu izraelskiego. Chrystus oddał swe życie na krzyżu za swój naród, lecz nie wyłącznie. Dlatego Jan Chrzciciel wskazując na Chrystusa powiedział: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata". (Jan 1, 29). Apostoł Jan, jako były wyznawca Mojżesza pisał o Chrystusie: „On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy i nie tylko za nasze, lecz również za grzechy całego świata" (1 Jan 2, 2). Apostołowie otrzymali polecenie głoszenia Ewangelii „wszystkim narodom". 19. Ks. biskup Fr. Hodur jest pierwszym chyba w dziejach chrześcijaństwa reformatorem religijnym, który do Credo swego wyznania wstawił postulaty narodowe i sprawiedliwości społecznej i z taką mocą ich bronił. 20. Autor stara się rozumowo uzasadnić chrześcijańską prawdę wiary o nieśmiertelności duszy i cytuje za wielu apologetami oraz filozofami (np. za R. Kartezjuszem zm. 1650 r. i E. Kantem zm. 1804 r.) argument etyczny (nagroda za dobro, kara za zło), teologiczny (z celowości — człowiek dąży do pełnego szczęścia) oraz etnologiczny (z przekonania wszystkich niemal ludów wszystkich epok). Nie przemawia jednak za nieśmiertelnością; potrzeba dalszego (po śmierci) doskonalenia się duchowego. Starochrześcijańska, prawowierna zasada wiary powiada, że ze śmiercią kończy się okres próby i doskonalenia się. Inaczej głosili zwolennicy apokatastazy oraz metempsychozy, lecz zostali stanowczo potępieni w VI wieku w oparciu o Pismo św. (Np. Chrystusowe zachęty do czujności Mat. 25, 13; Mar. 13, 36; przypowieść o bogaczu i Łazarzu: Łuk. 16, 19—31; pouczenia Apostoł Pawła 2 Kor. 5, 1—10; zdanie z Apokalipsy: „Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia" (2, 10). Przeciwko możliwości doskonalenia się po śmierci przemawiają niewłaściwe konsekwencje. Sugestia ta wcale nie zachęca do uczciwego życia na ziemi, gdyż można by je rozpocząć dopiero po śmierci. 21. „Nieskończoności i wieczności kar pozagrobowych" nie wymyślił Kościół Rzymskokatolicki. Tę naukę zawiera Pismo św. będące „źródłem" Objawienia Bożego, uznanym w pełni przez Autora „Wstępnych Uwag" do Credo PNKK. Kilka cytatów: „...lepiej tobie ułomnym wnijść do żywota, niż obie ręce mając, pójść do piekła w ogień nieugaszony, gdzie robak ich nie umiera a ogień nie gaśnie" (Mar. 9, 42). Chrystus o niemożliwości wyjścia z „piekła" tak opowiada: „A oprócz tego wszystkiego między nami a wami otchłań wielka utwierdzona jest, aby ci, którzy by chcieli stąd przejść do was, nie mogli, ani też stamtąd tutaj się przeprawić" (Łuk. 16, 26). Apostoł Paweł powiada 26 o niektórych grzesznikach, że „Królestwa Bożego nie posiądą" (1 Kor. 6, 9; Gal. 5, 21). A w oparciu o słowa Chrystusa: „I tak ci pójdą na mękę wieczną a sprawiedliwi do żywota wiecznego" (Mat. 25, 46); Św. Bazyli Wielki (zm. 379 r.) pisał: „Jeżeli kiedyś nastąpiłby koniec wiekuistej kary, zakończyłoby się również wiekuiste życie; skoro nie możemy uznać kresu tego życia, to dlaczego karze wiekuistej przypisuje się zakończenie? Przecie przy jednym i przy drugim jest przymiotnik wiekuiste życie, wiekuista kara". (Zasady omawiane krótko, Mignę PG t. 31, kol. 1264). Bóg oczywiście nie stwarza człowieka złym ani nie przeznacza go na „wieczne katusze", lecz człowiek nie musi iść drogą wskazaną przez Boga. Przypuszczenie o wędrówce dusz „poprzez wieki całe a może setki tysięcy lat swego istnienia i rozwoju i doskonalenia" zostało zapożyczone z wierzeń hinduskich, a w XIX wieku rozpowszechnianie przez teozofów i zwolenników modnego spirytyzmu. Duch człowieka nieprawego nie może opuścić stanu zwanego popularnie piekłem dlatego, że nie żałuje za popełnione zło, że jest zacięty w uporze do złego. To nie Bóg go potępia i wyznacza miejsce w „piekle", lecz on sam dobrowolnie i świadomie wybiera taki los. Z tak pojętym „piekłem" zgadza się ks. bp Fr. Hodur w zdaniu końcowym omawiającym ten problem. Pisze o „bezgranicznym bólu, zwątpieniu, samotności i rozpaczy...".
*
Jeszcze o naszym Kościele
Jeśli spotykasz się już z Chrystusem w jakiejś wspólnocie i widzisz rozwój swojej wiary, nadziei i miłości oraz znajdujesz odpowiedź na najważniejsze w życiu pytania, to cieszę się razem z Tobą i z serca Ci błogosławię! Być może jednak uznałeś, że Bóg jest Ci do niczego nie potrzebny, Ewangelia to przestarzała moralizująca bajka, niedzielna msza to nudne przedstawienie, a parafianie na czele z księżmi to obłudnicy; i w którymś momencie zacząłeś wątpić, potem się oddalać, wreszcie odszedłeś i w końcu o Nim zapomniałeś. Chciałbym Ci dziś powiedzieć, że On o Tobie jednak nie zapomniał...
W czasach, gdy właściwie wszystko ma swoją cenę, trudno jest Ci zrozumieć pojęcie bezinteresowności. Jeśli jesteś matką lub ojcem, to wiesz, co to znaczy miłość bezwarunkowa, pozbawiona kalkulacji, cierpliwa, przebaczająca; miłość nie za coś, ale mimo wszystko. Bóg dał Ci nie tylko życie ziemskie, ono choć piękne, przeminie. Bóg dał Ci również życie wieczne, bo się w Tobie zakochał i chce, abyś żył z Nim zawsze. Siostro, Bracie, nie umrzesz! Będziesz żyć wiecznie! Życie chrześcijańskie to nie system nakazów i zakazów obwarowany sankcjami; chrześcijaństwo rodzi się i rozwija tylko w sercach wolnych i wdzięcznych!
Parafia Serca Jezusowego nie jest zwykłą organizacją o charakterze towarzyskim. Jesteśmy wspólnotą ludzi skupionych wokół eucharystycznego stołu Chrystusa, przy którym jest miejsce także dla rozwiedzionych i żyjących w nowych związkach. Chrystus podczas ostatniej wieczerzy powiedział: bierzcie i jedzcie z tego WSZYSCY, bierzcie i pijcie z tego WSZYSCY. Wierzymy, że Komunia Święta nie jest nagrodą za dobre życie, ale chlebem, czyli pokarmem na dobre życie. Zachęceni przez Papieża Franciszka, chcemy przypominać bardziej szpital polowy niż muzeum dla świętych. Odpuszczenie i przebaczenie grzechów przeżywamy w sakramencie pojednania na początku każdej Mszy świętej podczas spowiedzi wspólnej, kto jednak chce skorzystać ze spowiedzi usznej, ma również taką możliwość. Celibat dla księży jest dobrowolny, jak było przez pierwsze czternaście wieków istnienia Kościoła (ostatni oficjalnie żonaty ksiądz rzymskokatolicki zmarł w Polsce w XIX wieku...).
Wszyscy doświadczamy swej słabości i grzeszności, dzięki temu nauczyliśmy się pokory i wyrozumiałości wobec wszystkich wyznań chrześcijańskich, a także pozachrześcijańskich. Nie jesteśmy przekonani, że tylko przynależność do naszej grupy wyznaniowej gwarantuje zbawienie – byłaby to postawa typowo sekciarska, obca duchowi Ewangelii. Nie ma w nas przekonania o własnej nieomylności, dzięki temu obcy jest nam triumfalizm, pycha i arogancja wobec tych, którzy wierzą w Boga i chwalą Go inaczej niż my. Jedność Kościoła to pojednana różnorodność. Ciągle jesteśmy w drodze, a właściwie na jej początku, ku zrozumieniu czym jest Kościół w swej istocie. Wierzymy, że najpiękniejsze rozdziały historii będą dopiero tworzone...